Gdy jechałem pierwszy raz do Betlejem, moje skojarzenia były takie jak chyba niemal każdego. Miasto narodzenia Jezusa, grota, pasterze, kolędy. Gdy jednak palestyński autobus wiózł nas obrzeżami miasta, mijając uzbrojone ogrodzenia i wieżyczki strażnicze moje oczy otwierały się coraz szerzej. Okazuje się, że rzeczywistość w tym miejscu jest bardzo skomplikowana…
Autobus 21 zabiera nas z palestyńskiego dworca przy Bramie Damasceńskiej. Okolica jest hałaśliwa, bo tuż przy dworcu położony jest arabski bazar, gdzie można kupić najtańsze w okolicy pieczywo, zjeść falafela, lub kupić tysiące innych rzeczy. Autobus sprawnie wyjeżdża poza obszar centrum tunelem, po czym przejeżdża przez osiedla przedmieść Jerozolimy. Po kilkunastu minutach jazdy pojawiają się pierwsze pola. Po chwili za oknem widzimy wpierw ogrodzenia, potem rozciągający się w poprzek drogi checkpoint, aż wreszcie wokół drogi którą jedziemy pojawia się całkiem solidny betonowy mur, oddzielający ją od okolicznych osiedli. Autobus pokonuje kolejny tunel, krąży po wąskich uliczkach Beit Jala, i w końcu po półgodzinnej jeździe zatrzymuje się na przedmieściach Betlejem.
Z miejsca gdzie wysiadamy w linii prostej do Bazyliki Narodzenia jest kilkaset metrów. Niezrażeni tym faktem taksówkarze próbują swojej szansy: Nativity Church is too far, my friend! My jednak decydujemy się iść na piechotę. Ulica Pawła VI prowadząca w stronę głównego placu Betlejem coraz bardziej się zwęża, stając się bazarem. Przeciskamy się przez tłum, i przez wypełnioną straganami ulicę zbliżamy się do Manger Square.
Sama bazylika jest trudno dostrzegalna. Starożytne mury nie wskazują, że za nimi znajduje się jeden z najważniejszych kościołów chrześcijaństwa. Do tego jeszcze sam plac przed bazyliką służy jako parking. Dopiero podchodząc bliżej znajdujemy słynne drzwi. Aby wejść do środka, trzeba solidnie się pochylić. Mówi się, że drzwi wybudowano właśnie tak, aby każdy wchodząc oddał pokłon. Rzeczywiste powody były bardziej prozaiczne – małe drzwi zapobiegały w czasach krzyżowców wjeżdżaniu konno do środka.
Wewnątrz panuje chaos. Po prawej stronie stoi długa kolejka, w górę wznoszą się parasolki przewodników usiłujących trzymać przy sobie grupy. Przy wejściu stoi grupa samozwańczych przewodników, którzy proponują wejście bez kolejki do groty Narodzenia. W zasadzie nawet nie za bardzo widać, że jesteśmy w bazylice, gdyż wszystkie ściany pokrywają zasłonięte rusztowania. W bazylice trwa gruntowny remont, mający uchronić tę zabytkową świątynię od zniszczenia.
W sumie mieliśmy już rezygnować z wejścia do groty, widząc kolejkę ale coś mnie podkusiło, aby podejść z drugiej strony, tam gdzie pielgrzymi wychodzą z bazyliki. Krótka chwila rozmowy z palestyńskim policjantem… i mamy pozwolenie na wejście na krótką chwilę do wewnątrz omijając kolejkę. Musimy tylko poczekać, aż wyjdzie ze środka kolejna grupa pielgrzymów. Wewnątrz groty atmosfera również zdecydowanie nie służy modlitwie. Jest duszno, i co chwilę ktoś wyprasza kolejne grupy pielgrzymów. W takiej atmosferze ciężko o skupienie. Wychodzimy z bazyliki bocznym wejściem, by trafić na patio znajdującego się tuż obok kościoła św. Katarzyny. Tutaj spotykają się na nabożeństwa mieszkańcy wyznania rzymskokatolickiego. Z racji obowiązującego w samej bazylie Status Quo, katolicy nie zawsze mają możliwość spotkać się w samej Bazylice Narodzenia.
Po wyjściu z kościoła wędrujemy jeszcze chwilę między straganami z pamiątkami do Groty Mlecznej. Uliczki są puste, i co chwilę jesteśmy nagabywani przez sprzedawców, którzy oferują głównie wyrabiane na miejscu ozdoby i pamiątki z drzewa oliwnego. Gdy wracamy na plac, napotykamy… Yousefa, znanego z poprzednich wyjazdów palestyńskiego taksówkarza. Po raz kolejny zaprasza mnie na nocleg do siebie, może podczas kolejnego wyjazdu będę miał okazję skorzystać z jego gościny. Po chwili rozmowy postanawiamy wrócić na autobus do checkpointu 300 idąc pieszo. Z mapy wynika, że taki spacer powinien nam zabrać około pół godziny. Pierwsza nagroda za wybranie ekologicznego transportu czekała tuż za rogiem. Gdy zeszliśmy z głównego placu, cena falafeli spadła o kilka szekli, skwapliwie skorzystaliśmy zatem z okazji. Okazało się, ze oprócz ceny, smak tych falafeli był zdecydowanie lepszy od tych jerozolimskich 😉 Po chwili spaceru zabudowania przerzedziły się, i mogliśmy podziwiać dalszą okolicę miasta.
Jakieś 10 minut piechotą od przejścia granicznego pojawia się mur. Mimo, że z Jerozolimy widać go z daleka w wielu miejscach, to dopiero tutaj jego obecność dosłownie zwala z nóg. Ślady farby na wieżyczkach strażniczych i szczelnie pokrywające surowy beton graffiti są niemym krzykiem Palestyńczyków przeciwko tej barierze, która uniemożliwia im swobodne podróżowanie do Izraela oraz podzielonych przez Izraelskie osiedla części Autonomii.
Mur zaczął powstawać w 2002 roku, jeszcze w trakcie trwania II intifady. Obecnie powstało ponad 400 km muru, a docelowo ma on oddzielać większość terytoriów palestyńskich od Izraela. Zbudowany mimo sprzeciwów innych państw i organizacji międzynarodowych wcina się w terytorium Autonomii i wraz z osiedlami izraelskich osadników uniemożliwia powstanie w przyszłości jakiegokolwiek spójnego terytorialnie państwa palestyńskiego. Palestyńczycy, którzy w drodze do pracy i na pola muszą przejeżdżać przez checkpointy są codziennie upokarzani i zmuszani do czekania w długich kolejkach.
Idziemy w stronę przejścia. Gdzieś mylimy drogę, i zamiast do przejścia pieszego dochodzimy w pewnym momencie do bramy, przez którą przejeżdżają samochody. Idący przodem Mateusz dość odważnie podszedł do bramy, i zatrzymał go dopiero stanowczy gest żołnierza stojącego przy bramie (czytaj przesunięcie palca na spust trzymanej broni). 😀 Po okazaniu paszportów ocenił nas chyba jako niewielkie zagrożenie gdyż nie zawrócił nas do przejścia pieszego, tylko na skróty wskazał drogę do widocznego po drugiej stronie terminalu. Tutaj jeszcze jedna kontrola paszportu, urozmaicona przysłuchiwaniu się rozmowie żołnierzy z Japończykiem, który zapomniał paszportu i usiłował przekonać ich, że pilnie potrzebuje wi-fi, aby ściągnąć sobie jego kopię z chmury, i za chwilę jesteśmy z powrotem na przystanku, skąd autobus zabiera nas do Jerozolimy.