Wyprawy rowerowe i nie tylko...

Kaukaz

Gruzja – dzień 9 – Taksówką na południe

Rano przy śniadaniu właścicielka pyta, czy ktoś jest chętny na wybranie się do David Gareja, ponieważ jeden z jej gości jedzie tam taksówką(80 km!) i poszukuje chętnych. Tego miejsca nie miałem w swoich planach, ale po szybkim uzupełnieniu wiedzy i zasięgnięciu opinii innych gości hostelu decyduję się jechać. Mój towarzysz podróży jest Szwajcarem, i podróżuje z Telavi do Tblilisi przez David Gareja. Droga jest długa, więc możemy podziwiać zmianę krajobrazu z górskiego na stepowy. Kierowca jedzie „po gruzińsku”, czyli z piskiem opon na każdej serpentynie, i trąbiąc na tego który wyprzedza na czwartego, wyprzedzając samodzielnie jako trzeci. Po dwóch godzinach dojeżdżamy do granicy. Ostatnie kilometry to już droga szutrowa wiodąca niemal dokładnie przy granicy z Azerbejdżanem. Sam klasztor jest położony jest na ostro zakończonym wzgórzu, wznoszącym się wysoko ponad okolicą. W samym klasztorze jest niewiele do zwiedzenia, dostępny jest tylko niewielki dziedziniec. Za to po wyjściu kierujemy się w pocie czoła na wzgórze. Po przejściu na południowe zbocze otrzymujemy smsy z powitaniem w Azerbejdżanie. Widok jest niesamowity.

Dookoła widać stepy aż po horyzont pomarszczone pasmami okolicznych wzgórz. W skałach wykute są cele mnichów, które oglądamy. Powoli zbliżamy się do szczytu wzgórza na którym znajdują się dwie kaplice. Schodzimy na dół, gdzie czeka na nas już nasz taksówkarz. Ruszamy do Tblisi. W mieście jesteśmy po południu. Udajemy się do chyba najsłynniejszego hostelu w mieście czyli do Iriny. Po wejściu czujemy się jak w ulu. Pokój gościnny mieszkania, w którym mieszka Irina, i który jest jednocześnie hotelem jest miejscem, w którym na raz przebywa kilkanaście osób, jedni wchodzą jedni wychodzą, inni czekają na samolot itp. Międzynarodowa atmosfera. Wieczorem jeszcze pranie i spacer po mieście. Przechodzimy między innymi w okolicach placu Europejskiego, który połączony jest ze starówką mostem o futurystycznym kształcie podpaski. Cała okolica jest pięknie oświetlona i robi całkiem europejskie wrażenie, jednak pasuje do całej reszty zabudowy jak pięść do nosa, zwłaszcza, że 200 metrów dalej w linii prostej znajdują się walące się rudery. Wracamy do hostelu, gdzie zebrała się pokaźna grupa Polaków, i jak można było się domyślić, do późna dyskutowaliśmy o ważnych polskich sprawach 😉

Poprzedni artykuł
Gruzja – dzień 8 – kościoły Kachetii
Kolejny artykuł
Gruzja – dzień 10 – Mccheta