Wyprawy rowerowe i nie tylko...

Izrael, UNESCO

Izrael 2012 – relacja

Pomysł na wyjazd pojawił się dawno temu, czekałem tylko na okazję cenową na bilety lotnicze. W marcu pojawiły się bilety do Tel Avivu w promocji Szalona środa, na trasie KTW-WAW-TLV kosztowały 703 zł od osoby. Była to dobra cena, zatem decyzja mogła być jedna – lecę! Jedynym problemem było, czy przez taki długi okres czasu nie wydarzy się na Bliskim Wschodzie coś, co uniemożliwiłoby wizytę… Termin okazał się bardzo dobrze wybrany 😉

Dzień 0 – 2 listopada 2012 r.
Pyrzowice, Warszawa

Dojeżdżamy samochodem do Pyrzowic. Terminal B już niemal pusty, nasz lot jest ostatnim tego dnia. Sam lot do Warszawy bardzo spokojny, po 35 minutach jesteśmy na miejscu. od miejsca gdzie wysiadamy z autobusu do naszego gate nie jest daleko, sprawdzamy ze jest to gate 15, znajdujący się na samym końcu terminalu. Przy wejściu do samolotu okazuje się, że miejsca które wybrałem przy rezerwacji są zmienione i to bardzo niekorzystnie. Na szczęście jest dużo wolnych miejsc i bez problemu możemy się zamienić. Lot do Tel Avivu bardzo spokojny, jak zapowiada kapitan Tadeusz Gramatyka lecimy nad Konstancą i Ankarą. Lądujemy o 3:30.

Dzień 1 – 3 listopada 2012 r.
Meggido, Hajfa, Akko

Szybko przemieszczamy się do kontroli paszportowej. Mimo obaw pani w okienku zadaje mi trzy standardowe pytania: dokąd, na ile i w jakim celu. Stempel z gwiazdą Dawida, i witamy w Izraelu. Razem z paszportem dostaję karteczkę, którą muszę oddać po 10 metrach po to by kolejna miła Pani wrzuciła ją do kosza. Teraz czas na wypożyczalnię samochodu. Okazuje się, że miły młody człowiek daje mi w tej samej cenie samochód o klasę wyższy, czyli niemal nową Mazdę 3.

Teraz tylko krótka konsternacja, jak ogarnąć automatyczną skrzynię biegów, dwie rundki po parkingu dla opanowania auta, i jedziemy. Prosto spod lotniska wiedzie nas autostrada. O 7:00 jesteśmy w Meggido. Czasu do otwarcia jest jeszcze sporo, więc wykorzystujemy go na sen. Jemy śniadanie, przebieramy się w ubrania przystosowane do 23 stopni Celsjusza i przystępujemy do zwiedzania. Kupujemy karnet za 107 NIS, który uprawnia do wstępu do sześciu parków narodowych. Ruiny zacne, stojąc na wzgórzu można sobie wyobrażać ostateczną bitwę dobra ze złem, która ma się odbyć w tym miejscu. Z Meggido jedziemy do Hajfy, gdzie zatrzymujemy na krótko przy kościele Stella Maris na górze Karmel. Stamtąd jedziemy do centrum Hajfy zobaczyć słynne ogrody Bahai. Mimo, że wstęp jest możliwy tylko na jeden z kilkunastu poziomów, i tak warto się przyjrzeć trawie precyzyjnie przyciętej co do milimetra, kwiatom i drzewom tworzącym wyjątkowy widok. Ostatnim punktem na dzisiaj jest Akka. Dotarcie do starego miasta jest problemowe, kilka razy ląduję w korku w którym przejazd miedzy innymi samochodami odbywa się na milimetry. W końcu znajduję wolne miejsce, i po wrzuceniu ostatnich drobnych szekli do parkomatu możemy się wybrać na trzygodzinny spacer po mieście. Spacerując oglądamy miedzy innymi arabską uroczystość powitania pielgrzymów z Mekki. Z Akki widokową drogą jedziemy do Tyberiady, gdzie mamy nocleg w hotelu Panorama.

Dzień 2 – 4 listopada 2012 r.
Nazaret, góra Tabor, Safed

Na dzisiaj pierwszym punktem w planie zwiedzania jest Nazaret. Nauczeni wczorajszym doświadczeniem z parkowaniem w Akce chcemy wyjechać wcześniej, żeby bez problemów zdążyć na Mszę w bazylice o 10:00. Droga do Nazaretu jest prosta, mimo prac drogowych oznakowanie jest bardzo dobre. Jedziemy przez liczne wzgórza, aż w końcu dojeżdżamy do centrum. Na szczęście z miejscem do parkowania nie ma problemu, na dodatek okazuje się, że w niedzielę parkowanie jest bezpłatne. Ruszamy więc w kierunku bazyliki górującej nad miastem. Bazylika Zwiastowania jest stosunkowo młodą budowlą, gdyż powstała w połowie XX wieku. Obok bazyliki znajdują się ślady wykopalisk wioski z czasów gdy mieszkał tutaj Jezus z rodziną. Uczestniczymy w niedzielnej mszy świętej parafialnej w języku arabskim. Po Mszy św. zwiedzamy bazylikę, a na koniec schodzimy do dolnego kościoła, gdzie znajdują się grota Zwiastowania. Mamy szczęście, gdyż nie ma tam zbyt wielu osób, i można spokojnie się tam zatrzymać na chwilę. Na samym końcu zwiedzamy podcienia okalające bazylikę, gdzie znajdują się wizerunki Matki Bożej pochodzące z różnych stron świata. Kilkadziesiąt metrów od bazyliki znajduje się kolejna świątynia, zbudowana w miejscu, gdzie według tradycji stał warsztat ciesielski św. Józefa.

Tam również w podziemiach można zobaczyć fragmenty zabudowań z czasów Chrystusa. Po zwiedzeniu kościoła przechodzimy przez miasto. Jest ono dzisiaj niemal wymarłe, gdyż większa część ludności arabskiej zamieszkującej Nazaret jest chrześcijanami. Po kilkunastu minutach dochodzimy do jeszcze jednej świątyni – prawosławnego kościoła postawionego w miejscu gdzie znajduje się źródło. Miejsce to istnieje od czasów Jezusa, i według jednego z apokryfów zwiastowanie miało miejsce w tym miejscu. Prawosławni wierni wierzą, że było to właśnie tutaj, a scenę Zwiastowania przedstawia mozaika na jednej ze ścian otaczających dziedziniec kościoła. Wracamy do samochodu. Jest już południe, więc jest dość gorąco, na szczęście ratuje nas klimatyzacja. Teraz jedziemy na górę Tabor. U podnóża góry znajduje się arabskie miasteczko. Przejeżdżam przez nie za strzałkami, ale że są rzadko rozmieszczone, muszę kierować się często przeczuciem. Intuicja mnie nie myli, i po pewnym czasie znajdujemy drogę wiodącą na szczyt. Czuję się niepewnie bo droga wspina się ostro odważnie poprowadzonymi serpentynami. Droga jest wąska, tak że z trudnością mieszczą się tam dwa samochody. Na szczycie jesteśmy akurat o 14:00, kiedy bazylika Przemienienia jest otwierana po południowej przerwie. Spotykamy (po raz pierwszy) pielgrzymkę z Polski, z którą będziemy się jeszcze kilka razy mijać w różnych miejscach. Podziwiamy dłuższą chwilę widoki, które rozciągają się we wszystkie strony. Miejsce jest naprawdę wyjątkowe.
Ostatnim miejscem które dzisiaj mamy w planach jest Safed. Docieramy tam po godzinie jazdy z Góry Tabor. Niestety nie mamy dobrej mapy miasteczka. Parkujemy samochód, po czym przez godzinę szukamy starej części miasta. W listopadzie słońce szybko zachodzi, więc wspinamy się tylko na szczyt wzgórza na którego zboczach położone jest miasteczko, gdzie znajdują się fragmenty twierdzy krzyżowców i park, a następnie wracamy do Tyberiady. Na sam koniec dnia po kolacji udajemy się na spacer promenadą nad jeziorem.

Dzień 3 – 5 listopada 2012 r.
Góra Błogosławieństw, Tabgha, Kafarnaum, góra Bental, Gamla

Po ostatnim noclegu w Tyberiadzie pakujemy wszystkie bagaże do samochodu. Dzisiaj nocujemy już nad Morzem Martwym! Najpierw czeka nas jednak przejazd przez miejsca biblijne dokoła Jeziora Galilejskiego, i w zależności od czasu może coś jeszcze. Na początek jedziemy na Górę Błogosławieństw. Jesteśmy tam przed 8:00, więc jeszcze kilka minut czekamy pod zamkniętą bramą. Wjeżdżamy na teren klasztoru razem z dwoma autokarami. W jednym z nich jest znana nam z wczoraj pielgrzymka. Grupa udaje się zaraz na Mszę św., po krótkiej rozmowie dołączamy się do nich. Po Mszy św. spacerujemy po bajecznym ogrodzie otaczającym kościół. Sama świątynia podobnie jak inne w okolicy jest budynkiem współczesnym. Jej ośmiokątny kształt nawiązuje również do błogosławieństw. Przepiękny ogród jest dziełem sióstr franciszkanek, które zamieszkują w tutejszym klasztorze. Miejsce to jest z jednym, z których nie chce się wyjeżdżać. Czas jednak nas popędza, dlatego zjeżdżamy w dół ze wzgórza. U podnóża wzniesienia, tuż nad brzegiem Jeziora Galilejskiego znajduje się kościół Rozmnożenia Chleba i Ryb, a tuż obok kościół Prymatu św. Piotra.

no images were found

W tym drugim znajduje się kamień, zwany Mensa Christi, na którym według tradycji Jezus po swoim zmartwychwstaniu spożył śniadanie ze swoimi uczniami. Niestety ilość pielgrzymek które tłoczą się i robią sobie zdjęcia pod ołtarzem skutecznie utrudnia nam skupienie. W końcu jednak pielgrzymki udają się w swoją dalsza podróż, a my mamy chwilę na refleksję. Schodzimy też nad jezioro. Kolejnym naszym punktem oddalonym kilka kilometrów na wschód jest Kafarnaum. Jest to dość duży teren wykopaliskowy, w którym możemy zobaczyć m.in. dom, który należał do św. Piotra, oraz synagogę w której nauczał Jezus. Nad domem św Piotra mieści się nowoczesny kościół w kształcie kosmicznego spodka, który nijak nie pasuje do historycznych ruin. Z Kafarnaum udajemy się jeszcze do oddalonej o kilkaset metrów cerkwi prawosławnej obrządku greckiego p.w. Dwunastu Apostołów. Tutaj turystów nie ma już w ogóle, jest za to piękny ogród z widokiem na Jezioro Galilejskie, oraz prześliczna pusta cerkiew z pięknymi ikonami malowanymi na ścianach przedstawiającymi sceny z nauczania Jezusa w tych okolicach. Miejsce naprawdę składnia do refleksji.

Po dłuższej chwili odpoczynku udajemy się dalej w drogę. Z racji że zostało nam ponad pół dnia decydujemy się odwiedzić wzgórza Golan. Naszym celem jest góra Bental, położona niemal na granicy strefy oddzielającej Izrael od Syrii. Po drodze nadchodzi czas pierwszego tankowania. Niestety z racji że stacja ma system automatycznej obsługi w języku hebrajskim muszę skorzystać z pomocy pracownika. Jest to o tyle istotne, że benzyna tankowana samodzielnie jest niemal o szeklę na litrze tańsza. Mimo pomocy miłego pracownika, płacę jednak niższą stawkę. Region wzgórz Golan formalnie (wg ONZ) nie należy do Izraela, jest terytorium okupowanym. Świadczą o tym napisy na poboczach dróg informujące o możliwych przejazdach czołgów. Po drodze mijamy np. miejsca w których odbywają się ćwiczeni wojskowe. Na sam szczyt Mt. Bental prowadzi wygodna droga. Na szczycie wita nas wystawa dziwnych stworów utworzonych z różnego rodzaju żelastwa znalezionego na szczycie.

Sam szczyt był niegdyś jednym z punktów oporu syryjskiej armii. Obecnie można się tutaj zapoznać z systemem okopów i bunkrów. Z samego szczytu rozlega się piękny widok na oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów górę Hermon, a także głęboko w głąb Syrii. Tuż pod szczytem znajduje się drogowskaz, z którego wynika jak daleko jest do Jerozolimy, Bagdadu, Damaszku i kilku innych miast. Na koniec wizyty tutaj odpoczywamy przy pysznej kawie w kawiarni o jakże znaczącej nazwie – Coffee Anan 😉 Ostatnim punktem na dzisiaj jest rezerwat Gamla, który znajduje się po drodze w stronę doliny Jordanu. Jest on znany z największego w Izraelu wodospadu raz rezerwatu sępów. Jednak największą sławę temu miejscu przyniosła heroiczna obrona wzgórza Gamla przez Izraelitów pod koniec powstania przeciw Rzymianom. Gdy obrona pod koniec powstania była już beznadziejna kilka tysięcy osób popełniło samobójstwo nie chcąc oddać się w ręce Rzymian. Z tego tez powodu nazywana jest Masadą północy. W parku spędzamy godzinę na krótkim spacerze, niestety droga w kierunku wodospadu jest zamknięta. Obserwujemy kilka ptaków drapieżnych, niestety nie widać żadnego sępa. Po wyjściu z rezerwatu czeka nas już tylko droga na południe. Najpierw musimy zjechać w dolinę Jordanu, droga przez kilka kilometrów prowadzi serpentynami. Zatrzymujemy się jeszcze w Bet Shean na falafela w przydrożnej knajpce. Droga monotonnie wiedzie na południe, niestety ściemnia się, więc widoki są ograniczone. Po drodze przejeżdżamy przez dwa checkpointy. Świadczą one że wjeżdżamy na teren Autonomii Palestyńskiej, jednak droga którą jedziemy jest eksterytorialną, pod kontrolą Izraela. Przez ostatnie 50 kilometrów jedziemy już w ciemności. Do Ein Gedi dojeżdżamy na 18:00. Hostel jest położony tuż przy wjeździe do osady. Składa się z kompleksu kilku budynków. Zostajemy ulokowani w jednym z wyżej położonych budynków, i z balkonu widać połyskujące w ciemności Morze Martwe. Idę po bagaże do samochodu. Gdy wracam na podłodze widzę szkło, okazuje się, że gdy pokój był przez moment pusty z sufitu spada lampa i rozbija się. Zostajemy więc przekwaterowani do innego pokoju. Pokoje są nienagannie czyste i sprawiają bardzo przyjemne wrażenie. Teraz czas na odpoczynek. Spokój jedynie zakłócają startujące z niedalekiego lotniska izraelskie F16 😉

Dzień 4 – 6 listopada 2012 r.
Qumran, Ein Gedi, Morze Martwe, Masada

Kolejny dzień zaczynamy od śniadania. Na stołówce widzimy tłumy izraelskich nastolatków. Śniadanie jest koszerne – tzn. dostępne są produkty tylko mleczne, nie ma żadnych potraw mięsnych, gdyż według zasad koszeru nie wolno ich łączyć. Śniadanie jest obfite, i wystarcza na dużą część dnia. Z racji tego, że wczoraj było już późno, wracamy dziś kilkanaście kilometrów na północ do miejsca w którym odbył się chrzest Jezusa w Jordanie. Tu warto dodać, że takie miejsca są dwa, przy czym to bardziej popularne – Yardenit znajdujący się niedaleko Jeziora Galilejskiego ma niezbyt wiele wspólnego z prawdziwym miejscem chrztu. Zostało ono stworzone gdy prawdziwe wskazane wykopaliskami miejsce w pobliżu Jerycha było niedostępne z powodu stanu wojny między Izraelem i Jordanią. Dopiero od 1994 roku gdy zostało podpisane zawieszenie broni archeologowie, a kilka lat później turyści mogą przebywać w tym miejscu.

Skręcamy zatem z drogi numer 90 w prawo, w stronę Jordanu. Okolica nieco dzika, a po niedługim czasie… drogę przecinają zasieki i budka wartownika. Z budki wychyla się żołnierz. Zdziwiony pytam, czy to tutaj, na co znudzony żołnierz otwiera szlaban i macha aby jechać dalej. No to jedziemy wzdłuż ogrodzonych pól. Dojeżdżamy na miejsce, zarządzane przez dyrekcję izraelskich parków narodowych. W kiosku przy wejściu można kupić gustowne wdzianko na okoliczność chrztu w Jordanie. Schodzimy nad rzekę. Czytałem już wcześniej jak wygląda Jordan,

więc nie byłem zdziwiony, ale jeśli ktoś wyobraża sobie Jordan jako potężną rzekę… to przeżyje srogi zawód. Nad rzeką znajdują się pomosty dzięki którym można zejść do wody, zakończone siatką, która przypomina, żeby nikomu nie przyszło do głowy przejść na drugi brzeg. Cóż, turystycznych przejść granicznych jeszcze tutaj nie znają. Na drugim brzegu oddalonym o kilka metrów czuwa jordański żołnierz. Na drugim brzegu widać również wieże kilku kościołów, gdyż zgodnie z wykopaliskami centrum Janowego chrztu miało miejsce właśnie na tamtym brzegu, i dzisiaj „infrastruktura” chrzcielna jest tam bardziej rozbudowana. Na naszym brzegu jest za to gwarniej i tłoczniej. Jakieś protestanckie grupy chrzczą kolejnych śmiałków. My również zanurzamy na chwilę stopy w mętnych wodach Jordanu. Wsiadamy z powrotem do samochodu i przez „military area” jedziemy z powrotem. Drugim punktem dzisiejszego zwiedzania jest Qumran. Samo miejsce jest nieco mniej emocjonujące niż historia wydobycia zwojów, ot, kolejne wykopaliska. Niemniej jednak widoki są fajne, w sam raz na godzinny spacer. Po zwiedzeniu muzeum jedziemy z powrotem do Ein Gedi. Jadąc przejeżdżamy trzeci raz przez checkpoint. Obcokrajowcy na szczęście sprawdzani są bardzo rzadko. Jeden z młodziutkich żołnierzy (Izraelczycy zaczynają służbę wojskową w wieku 18 lat) uśmiecha się i macha do przejeżdżających samochodów. Wpadam na chwilę do hostelu żeby zostawić pilot, który przez przypadek zabrałem do kieszeni.

Skręcamy tuż obok do parku narodowego Ein Gedi, gdzie chcemy spędzić kilka godzin. Okazuje się, że w parku dostępnych jest wiele tras wędrówkowych, o kilku poziomach zaawansowania, najdłuższe wymagają kilkunastu godzin marszu! My decydujemy się na najbardziej popularną trasę do wodospadów Dawida. Wchodzimy do rezerwatu, i faktycznie czujemy się jak w oazie na pustyni. Wśród skalistego krajobrazu nagle pojawia się mnóstwo ptaków a także kilkanaście osobników koziorożca nubijskiego, które nie niepokojone przez nikogo obgryzają liście z krzaków. Trasa wiedzie lekko pod górkę. Upał daje o sobie znać, ale po kilkuset metrach pojawia się pierwszy niewielki wodospad. Wodospadów jest kilka, a przy dwóch z nich tworzą się mini jeziorka. Nie ma zakazu kąpieli, więc wiele osób korzysta z możliwości ochłodzenia się. Po godzinie dochodzimy do wodospadu Dawida.

Według legendy jest to miejsce, gdzie król Dawid przebywał razem ze swoimi towarzyszami. Wracamy tą samą drogą, gdyż dalsza część szlaku wiedzie ostro w górę, i na pewno nie da się jej pokonać w sandałach, o czym ostrzegają tablice z napisami w kilku językach. Na dole oczywiście szaleństwo wycieczek szkolnych. Teraz przydałoby się napaść na jakiś supermarket. Łatwiej powiedzie niż zrobić. Jedyny w okolicy market znajduje się w odległym o dwa kilometry kibucu. Sam kibuc jest jednocześnie ogrodem botanicznym do którego należy wykupić bilety wstępu, my jednak po wytłumaczeniu że w celach innych niż turystyczne możemy wjechać za darmo. Niestety nikt nie potrafi nam wytłumaczyć gdzie jest market, i dopiero po kilkunastu minutach parkujemy samochód, skąd pieszo udaję się w kierunku wskazanym przez jednego z kibucników. Po 10 minutach marszu okazuje się, że sklep oczywiście jest po drugiej stronie osady, i spokojnie można dojechać do niego samochodem. Wszystko ma swoje plusy, idąc pieszo mogę podziwiać sielskie widoki kibucu z przepięknymi okazami roślin. Sklep jest o tyle interesujący, że wszystkie artykuły posiadają dwie ceny – niższą dla członków kibucu, oraz wyższą dla reszty świata. Kupuję podstawowe zapasy, i ruszamy na plażę. W końcu jest to nasz jedyny dzień nad Morzem Martwym i nie może zabraknąć w nim atrakcji wykąpania się w morzu. Wiem już, że nie można dopuścić do zamoczenia oczu, dlatego powoli kładę się na wodzie i faktycznie! Do utrzymania się na powierzchni nie jest potrzebny żaden wysiłek. Niezła zabawa na kilkanaście minut. Dłużej nie można spędzić w wodzie, dlatego że woda jest silnym roztworem soli i minerałów i w dłuższym kontakcie może podrażnić skórę. Stężenie to widać na przykład na kamieniach na brzegu, które oblepione są grubą warstwą soli. Po krótkim pobycie ruszamy dalej.

Ostatnim punktem na dzisiaj jest Masada. Ta stara twierdza na szczycie góry została wybudowana przez Heroda Wielkiego ze względu na swoje strategiczne położenie. Dostępu do niej bronią kilkuset metrowe urwiska skalne, natomiast szczyt jest zupełnie płaski. Na szczyt wjeżdżamy kolejką. Dopiero na górze ukazuje się ogrom wykopalisk, i przez dwie godziny pozostające nam do zamknięcia nie jesteśmy w stanie zdążyć zwiedzić nawet połowy miejsc. Widoki są obłędne.

Widać dużą część położonego kilkaset metrów poniżej Morza Martwego a z drugiej strony nagie wzgórza pustyni judzkiej. Do ostatniej kolejki zabierającej turystów na dół udajemy się niemal biegiem. Wiem na pewno, że trzeba będzie tu jeszcze kiedyś wrócić.
Na koniec tego emocjonującego dnia czeka nas już tylko krótki przejazd na nocleg do Aradu. Początkowo mieliśmy spędzić tutaj również poprzednią noc, jednak po zastanowieniu zmieniliśmy jeden nocleg na Ein Gedi. Po minięciu kurortu Ein Bokek skręcamy na zachód z drogi 90. Droga jakby nagle podrywa się do góry i setkami zakrętów wiedzie przez pustynię. W zapadającym zmierzchu widzimy tylko kolejne nagie wzgórza. Arad, dość pogardliwie nazwany na forum Erec Israel dziurą na pustyni okazuje się całkiem miłym miastem. Nasz nocleg znajduje się na samym jego końcu. Niewielka willa wydaje się być opuszczona, jednak gdy zaczynam wykręcać numer telefonu pojawia się niezwykle miła właścicielka. Pokój jest dość ciasny, jednak posiada również przytulny pokój gościnny wraz z dużą dobrze wyposażoną kuchnią. Po rozpakowaniu wracam jeszcze do centrum po zakupy. Ciekawostką jest, że przy kasie większość osób porozumiewa się po…. rosyjsku. Zaskoczony tym, sam żegnam się z kasjerką mrucząc pod nosem Spasiba 😉

Dzień 5 – 7 listopada 2012 r.
En Avdat, Jerozolima

Ranek jest bardzo pogodny, i nieco chłodniejszy niż wczoraj. Na tarasie czeka na nas śniadanie oraz właściciel, nieobecny w dniu wczorajszym. Przy miłej rozmowie szybko mija czas. Oprócz właściciela naszemu pobytowi na tarasie towarzyszy kilka kotów. Właściciel żartuje, że jeśli tylko chcę może podarować mi kilka, zwłaszcza, że żaden nie należy do niego, po prostu koty z całej okolicy schodzą się tutaj w nadziei na smaczne kąski ze stołu. Ruszamy dalej. Plan na dziś jest jeden: zwiedzić kanion Ein Avdat, i dotrzeć na 17:30 do Jerozolimy, gdyż do tej godziny działa biuro Budgetu, gdzie musimy oddać samochód. W sumie do pokonania jest niemal 250 km, nie powinno być problemów. Do Sde Boker, gdzie znajduje się wjazd do parku narodowego docieramy o 10:00. Z punktu sprzedaży biletów jedziemy jeszcze trzy kilometry do wylotu wąwozu. Okazuje się że szlak od połowy wąwozu jest jednokierunkowy. Nie planujemy skakania po drabinkach i wspinaczki, więc od pewnego miejsca będziemy musieli zawrócić. Na trasie oczywiście zatrzęsienie wycieczek szkolnych. Jeden z odważnych gimnazjalistów pyta skąd jesteśmy, i po naszej odpowiedzi wyrzuca z siebie pierwsze skojarzenie…..

Lewandowski, Piszczek i „Kuba”. Przedzieramy się przez tłumy. Wchodzimy do kanionu. Jestem oczarowany złocistymi ścianami wydrążonymi w skale przecinającymi setki warstw skalnych. Kanion wyżłobiony w skale przez maleńki strumyczek wywiera na nas niesamowite wrażenie. Po wąskich stopniach wspinamy się do wyższej części wąwozu. Niestety po dojściu do niewielkiego zagajnika szlak staje się jednokierunkowy. W górnej części widać turystów idących wąskimi stopniami i drabinkami w kierunku położonego kilkadziesiąt metrów wyżej punktowi widokowemu. Niestety z tamtego miejsca do naszego parkingu jest niemal 11 km, musimy więc wrócić tą samą drogą. Wycieczki autokarowe są w tym miejscu sporo uprzywilejowane, autokary czekają na nich po prostu na górnym parkingu. W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze grób pierwszego premiera niepodległego Izraela, Dawida Ben Guriona. Jego skromny nagrobek położony jest w niewielkim parku, a z placu rozciąga się przepiękny widok na pustynię Negev.

Po powrocie na parking jedziemy jeszcze na chwilę do górnej części parku Avdat. Tam możemy podziwiać z góry malowniczy kanion. A potem… cóż, ruszamy, można by powiedzieć w ostatnią drogę naszą Mazdą, która przemierzyliśmy już ponad 1000 km. O 15:00 docieramy do Jerozolimy i w pierwszym momencie w poszukiwaniu stacji benzynowej pakujemy się w ogromny korek. Dotarcie do wypożyczalni umiejscowionej na King David street przysparza nam nieco kłopotu, a na sam koniec okazuje się, że stacja benzynowa znajduje się również przy samym hotelu. Wjeżdżamy na podziemny parking, mechanik omiata nasz samochód wzrokiem dość lekceważąco, podpisuje protokół zwrotu, i już za chwilę stajemy się z powrotem turystami pieszymi. Do naszego hotelu znajdującego się w arabskiej części Jerozolimy docieramy taksówką. Taksówkarz nie jest zbyt szczęśliwy że musi nas wieźć właśnie do części arabskiej, ale po trudach docieramy na miejsce. Recepcja i parter hotelu robi dobre wrażenie. Nieco gorzej jest na piętrach, gdyż im wyżej, tym hotel bardziej przypomina standardy z lat 60-70. Niemniej jednak jest to jednak jedno z tańszych miejsc noclegowych w Jerozolimie, więc nie ma co marudzić. Jest 18:00, na stare miasto jest kilkanaście minut piechotą, gdyż autobusy kursują tylko do 18:00, więc resztę wieczoru spędzam w hotelu.

Dzień 6 – 8 listopada 2012 r.
Jerozolima

Rano trochę czasu schodzi nam na zakupie nowego aparatu fotograficznego, gdyż mój Canon zginął śmiercią tragiczną przez utonięcie dzień wcześniej. Niestety sklepów fotograficznych jest jak na lekarstwo, więc zwiedzani zaczynamy dopiero około 12:00. w międzyczasie odwiedzamy słynny jerozolimski targ Mahane Yehuda, pełen kolorowych stoisk z różnymi pysznościami. Z Jaffa street udajemy się na Stare Miasto tramwajem. Wchodzimy przez najbardziej popularną Jaffa Gate, i kierujemy się w prawo do dzielnicy ormiańskiej. Jest ona prawie pusta. Mijamy katedrę św. Jakuba, lecz jest ona o tej porze zamknięta. Wychodzimy zatem ze starego miasta bramą Syjonu, by skierować się właśnie na Górę Syjon. W jej centrum znajduje się widoczna z daleka bazylika Zaśnięcia Matki Bożej. W jej podziemiach znajduje się kaplica z figurą Matki Bożej. Jest to miejsce z którego według tradycji Matka Boża została wzięta do Nieba. Sama bazylika jest piękna, absydę oraz otaczające nawę kaplice boczne ozdabiają mozaiki przedstawiające Maryję i świętych. Niedaleko od bazyliki znajduje się Wieczernik. Składa się on z dwóch części. Na parterze znajduje się sarkofag króla Dawida (niestety podczas naszej wizyty pomieszczenia te były w remoncie) na pierwszym piętrze za to znajduje się wieczernik, czyli miejsce, gdzie Jezus spożywał z apostołami wieczerzę. Sam budynek wielokrotnie był przebudowywany, o czym świadczy jego obecny, gotycki wystrój, a także mihrab, który jest pamiątką po czasach gdy Jerozolimą władali muzułmanie, a budynek wieczernika zamieniony był na meczet.

Z wieczernika udajemy się w dół góry Syjon. Chcemy znaleźć chrześcijański cmentarz, a na nim grób Oskara Schindlera – Niemca, którego historię spopularyzował film Spielberga. Uratował on w czasie II Wojny Światowej tysiące żydów, a po wojnie odrzucony przez swój naród zmarł, i został pochowany w Jerozolimie. Wejście na cmentarz jest mocno zaniedbane. Wszędzie wala się gruz i śmieci. Grób Schindlera można znaleźć łatwo,dzięki tradycji, która każe na grobach układać małe kamyki. Ale jest tutaj coś, co przyciąga naszą uwagę znacznie mocniej. To oddalone o kilka metrów groby polaków – głównie żołnierzy i ich rodzin którzy przybyli tutaj z armią generała Andersa. Ogarnia mnie głębokie wzruszenie, gdy patrzę na te mogiły i myślę nad losami tych ludzi, których los rzucił na tę ziemie. Spędzamy tutaj dłuższą chwilę.

Z góry Syjon schodzimy jeszcze niżej, w stronę doliny Cedronu. Na naszej drodze stoi teraz przepiękny kościół schowany nieco na zboczu. Na czubku kościoła, na krzyżu możemy dostrzec…. złotego koguta. To kościół Św Piotra in Gallicantu, czyli „tam gdzie zapiał kogut” . Upamiętnia on zaparcie się św. Piotra, i został zbudowany w miejscu dawnego pałacu kapłana Kajfasza. W podziemiach znajduje się grota, w której Jezus przebywał po przesłuchaniu u Kajfasza.


Wracamy na stare miasto. Wchodzimy przez bramę Gnojną – jedyną która prowadzi do żydowskiej części starego miasta. Brama ta wiedzie prosto na plac znajdujący się koło słynnego zachodniego muru świątyni jerozolimskiej, czyli tzw. Ściany Płaczu. Wszystkie wejścia na ten plac są starannie kontrolowane. Przed wejściem należy przejść przez kontrolę bezpieczeństwa podobną do tej na lotniskach. Zatrzymujemy się chwilę na placu, postanawiając, ze wrócimy tu jutro po południu gdy zacznie się szabat. Przez dzielnicę żydowską wracamy do ormiańskiej, gdyż o 15:00 na jedyne pół godziny będzie otwarta katedra św. Jakuba. Jest ona otwierana jedynie na nabożeństwa. Przy wejściu okazuje się, że rano popełniłem błąd. Zapominałem zabrać długich spodni, i moje wejście do bazyliki stanęło pod znakiem zapytania. Na szczęście jeden z stojących przy wejściu Ormian udaje się na zaplecze i wręcza mi szerokie kolorowe, niekoniecznie męskie spodnie. Nie mam za bardzo wyjścia, więc zakładam je i udajemy się do środka. Po przejściu przez drzwi osłonięte ciężką kotarą wchodzimy jakby do innego świata. Słychać ormiański chór, który śpiewa modlitwy przed ołtarzem. Część osób się modli, turyści wchodzą i wychodzą, lecz po chwili turystów jest już jakby mniej. Wnętrze jet mroczne, na ścianach wiszą obrazy które są tak ciemne od kadzideł, że niemal nie widać ich treści. Spod sufitu zwieszają się tysiące lampek. Spędzamy czas tutaj aż do końca nabożeństwa, słuchając pięknych śpiewów. Z bazyliki udajemy się spacerem przez stare miasto. Główna ulica dzielnicy chrześcijańskiej David Street jest wielkim targowiskiem, Skręcamy z niej w lewo w stronę bazyliki Grobu Pańskiego. Przedzierając się przez stragany łatwo przeoczyć skręt w stronę bazyliki. Na dziedzińcu kościoła niestety są takie tłumy, że decydujemy się zostać na zewnątrz, żeby przyjść tutaj nazajutrz. W drodze powrotnej do hotelu staramy się odnaleźć poszczególne stacje drogi krzyżowej, aby przyjrzeć im się na spokojnie zanim jutro weźmiemy udział w nabożeństwie. Ze starego miasta wychodzimy przez Bramę Damasceńską. W jednym z barów po drodze jemy kolację w postaci shoarmy z surówkami, i spokojnym krokiem udajemy się do hotelu.

Dzień 7 – 9 listopada 2012 r.
Jerozolima

Dzisiejszy dzień zaczyna się bardzo wcześnie. Chcemy dotrze do bazyliki Grobu Pańskiego przed tłumami. Niestety okazuje się że nie jest to takie proste. Na miejscu jesteśmy o 6:30, i mimo, że turystów jest zdecydowanie mniej, pojawiają się już pojedyncze grupy z przewodnikami. Wejście na kalwarię jest niedostępne ze względu na jutrznię franciszkanów, kierujemy się więc w stronę Grobu Pańskiego. Tam już czeka duża grupa. Czekamy kilkanaście minut, aż zakończy się msza św wewnątrz, po czym wchodzimy do środka. Wewnątrz możemy by tylko kilkanaście sekund, i już jesteśmy wyganiani przez strażnika, który dba o sprawne przechodzenie. Po wyjściu z groty możemy udać się już na Kalwarię. Składa się ona z dwóch kaplic – katolickiej kaplicy przybicia do krzyża, oraz prawosławnej kaplicy śmierci Jezusa. Na górze uczestniczymy w Mszy św. PO niej zwiedzamy dalszą część bazyliki, schodzimy także do położonego w podziemiach kościoła św. Heleny,

znajdującego się w miejscu, gdzie św Helena znalazła relikwie Krzyża św. O 8:00 szybko wracamy taksówką do hotelu na śniadanie, gdyż na 9:40 mamy zarezerwowane bilety do podziemnej części starego miasta – tunelu który prowadzi wzdłuż murów dawnej świątyni. Przez ponad godzinę sympatyczny przewodnik prowadzi nas i opowiada historię starożytnego miasta. Co ciekawe, oprócz ekspozycji przechodzimy przez miejsce, które jest wydzielone do modlitwy, jako to, które jest najbliżej dawnych ścian świątyni, gdzie znajdowała się Arka Przymierza. Po wyjściu na światło dzienne, udajemy się w stronę Góry Oliwnej. Nie ma jeszcze południa, więc możemy wejść na teren kościoła Wszystkich Narodów znajdującego się na terenie ogrodu Getsemani. To tutaj Jezus modlił się przed swoja męką, i tutaj tez znajdują się niemi świadkowie jego modlitwy – prastare drzewa oliwne zachowane w ogrodzie koło kościoła. Znad kościoła droga wiedzie ostro w górę, Idziemy wzdłuż jednego z (jeśli nie największego na świecie) cmentarza żydowskiego. Jego popularność wywodzi się z proroctwa Zachariasza, który właśnie w tym miejscu umiejscawia początek sądu ostatecznego. Łatwo więc domyślić się, że pochowani tutaj Żydzi będą mieli najbliżej na sąd ostateczny, i w efekcie będą jednymi z pierwszych zbawionych. Cmentarz ten więc jest jednym z najdroższych miejsc pochówku na całym świecie. Naszym celem wędrówki jest jednak szczyt Góry Oliwnej. Po drodze mijamy nieczynne w godzinach południowych kościoły Dominus Flevit i Pater Noster. Dochodzimy na szczyt. Tutaj na dziedzińcu niewielkiego meczetu znajduje się niepozorna kaplica. Tu według tradycji wstąpił do Nieba Jezus Chrystus. Jeden z kamieni znajdujący się na posadzce rzekomo stanowi ostatni odcisk stopy Jezusa na ziemi. Z Góry oliwnej wracamy bardzo powoli, delektując się widokiem na Stare Miasto i błyszczącą kopułę meczetu na wzgórzu świątynnym. Do godziny 15:00, gdy ma się zacząć droga krzyżowa jest jeszcze ponad godzina czasu, więc zwiedzamy w tym czasie kościół św Anny z wykopaliskami sadzawki Betseda a potem udajemy się na chwilę poza stare miasto aby odwiedzić… alternatywny grób Jezusa. Został on odkryty pod koniec XIX wieku przez znanego Polakom z lektury „W pustyni i w puszczy” generała Gordona, i przez protestantów i mormonów uznawany jest za prawdziwe miejsce spoczynku Jezusa Chrystusa.

Wracamy na stare miasto. Przy wejściu na dziedziniec szkoły koranicznej Umarijja gdzie znajduje się pierwsza stacja gromadzi się coraz więcej osób, m.in. ojcowie franciszkanie, a także pokaźna grupa polskich sióstr zakonnych. Ruszamy w drogę krzyżową, rozważając słowa ewangelii, które wypowiadane są w językach polskim, włoskim, i angielskim. Od V stacji droga krzyżowa wkracza w zatłoczoną część arabskiego bazaru. Większą część trasy ochraniają izraelscy żołnierze z długą bronią. Za VIII stacją droga krzyżowa skręca w boczny zaułek. IX stacja znajduje się na dziedzińcu kościoła koptyjskiego. W tym miejscu towarzyszą nam egzotycznie wyglądający koptyjscy mnisi. Od IX stacji droga krzyżowa znika z uliczek miasta. Wąskimi przejściami przechodzimy na dziedziniec bazyliki, by zaraz stamtąd skierować się na kalwarię. Tam znajdują się stacje X, XI, XI, i XIII. Po modlitwie w tym miejscu schodzimy na dół, by przed wejściem do edykułu Grobu Pańskiego usłyszeć radosne Christus Ressurrexit, i odśpiewać radosne Regina Coeli. Po drodze krzyżowej wracamy na plac przed Ścianą Płaczu. Zachodzi słońce, jest piątek, a zatem zaczyna się szabat. To tutaj można zobaczyć najlepiej niezwykłość tego dnia tygodnia. Z całej Jerozolimy schodzą się setki, może tysiące odświętnie ubranych Żydów, którzy głośno modlą się, śpiewają, tańczą i krzyczą niemal na całym placu. Co jakiś czas widać pochody młodych ludzi, którzy z głośnym śpiewem wchodzą na plac i udają się pod ścianę płaczu. Stoimy tu bardzo długo chłonąc niezwykłą atmosferę.

Dzień 8 – 10 listopada 2012 r.
Hebron, Mar Saba, Betlejem

Kolejny dzień rozpoczynamy od wizyty w tym samym miejscu. Na placu pod Ścianą Płaczu znajduje się bowiem jedyne dostępne dla nie-muzułmanów wejście na wzgórze świątynne. Niestety pomimo sprawdzenia w przewodniku okazuje się, ze w dniu dzisiejszym wejście nie jest dozwolone, co powoduje, że nie będziemy mogli w ogóle go zwiedzić, gdyż jutro rano będziemy po noclegu w Betlejem. Udajemy się zatem na Górę Oliwną żeby zwiedzić dwa kościoły które wczoraj były zamknięte podczas naszej wizyty. W tym celu chcemy jechać autobusem arabskim 75, jednak tuz przed autobusem zgarnia nas taksówkarz oferując tę samą cenę. Wysiadamy na górze i udajemy się do kościoła Pater Noster. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie koszmarne tłumy wycieczek, które powodują że moje wspomnienia z tego miejsca są absolutnie negatywne. Niestety ta sama sytuacja ma miejsce w kościele Dominus Flevit. Kilkanaście grup wycieczek skutecznie zabijają urok i refleksję nad tym skądinąd pięknym miejscem. Wracamy na dworzec. Autobusem numer 21 jedziemy w stronę Betlejem, by przesiąść się dalej w stronę Hebronu. Jadąc autobusem nie zatrzymujemy się na checkpoincie. Aby jechać do Hebronu należy się przesiąść na arabskiego busa zwanego servicee. Po pewnym czasie autobus zatrzymuje się na skrzyżowaniu w środku niczego, a na parkingu obok stoją taksówki i busy. Zostajemy skierowani do jego z nich, jednak miejsce w środku jest tylko jedno. Po krótkim zamieszaniu ktoś wysiada, a my zostajemy zaproszeni do środka. Po półgodzinnej jeździe wjeżdżamy do centrum hałaśliwego, tłocznego arabskiego miasta. DO starego miasta jest jeszcze kawałek, w nieznanym nam bliżej kierunku dlatego decydujemy się wziąć taksówkę. Płacimy za nią połowę mniej niż w Jerozolimie. Wysiadamy przy, jak się okazuje wyjściu, z meczetu Abrahama, zwanego po arabsku Ibrahimem.

Oczywiście zaraz znajduje się mały pomocnik, który chce nam sprzedać bransoletki z flagą palestyńską i zaprowadzić nas do wejścia. Niestety wejście jest zamknięte, gdyż z racji szabatu żydowskiego muzułmanie zamykają również dla zwiedzających swoją część. Chyba mamy pecha. Wracamy więc powoli przez stare miasto do centrum. Miasto jest niemal wymarłe, bardzo mało tutaj czynnych sklepów i stoisk. W centrum zostajemy niemal zmuszeni 😉 do zakupu pęczka żywej mięty od starszego Araba. Po krótkim spacerze po mieście szukamy transportu powrotnego, tym razem do centrum Betlejem. Po kilku pytaniach zostajemy skierowani do większego autobusu, za który płacimy kilka szekli mniej. Jak zwykle wyjeżdżamy dopiero po zapełnieniu całego autobusu, co trwa pół godziny. Niestety autobus nie jedzie do centrum Betlejem, więc z ostatniego przystanku musimy wziąć taksówkę. Tym razem taksówkarz jest bardzo namolny, i muszę kilkukrotnie odmawiać propozycjom wycieczkę po okolicznych atrakcjach. Dojeżdżamy na Manger Square, pod Bazylikę Narodzenia. Cały plac jest pełen policji i wojska z powodu odbywającej się tutaj przez południem wizyty prezydenta Autonomii Mahmuda Abbasa oraz patriarchy Moskiewskiego Cyryla. Po wejściu do środka wrażenie jest takie samo jak w Jerozolimie. Kolejka do Groty sięga wejścia. Co najmniej dwie godziny stania. Decydujemy zatem, że również wrócimy tutaj rano. Wychodzimy z bazyliki, aby kupić trochę pamiątek. Spacerujemy tez kilka minut po mieście. Ceny jedzenia są tutaj sporo niższe niż w Jerozolimie. Gdy wracamy na plac kilkunastu taksówkarzy dopytuje czy nie chcemy gdzieś jechać. Od niechcenia pytam, ile kosztowałby wyjazd do Mar Saby. Cena za dwugodzinny wypad nie jest wysoka, więc decydujemy się na przejazd. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę, gdyż nasz kierowca nie jest zawodowym taksówkarzem (a przynajmniej tak mówi) 😉 a nauczycielem arabskiego który po swojej pracy w szkole musi dorabiać, aby utrzymać rodzinę. Nasz kierowca jest niezwykle rozmowny, więc przez cały czas drogi dyskutujemy o sytuacji w Autonomii, życiu i wielu innych sprawach. Po drodze zatrzymujemy się przy bankomacie. I tutaj przykra niespodzianka, żaden z kilku bankomatów nie chce wypłacić pieniędzy. Nasz taksówkarz ratuje mnie, zatrzymując się przy jednym ze sklepów, gdzie za niewielką opłatą właściciel obciąża moja kartę na 100 dolarów, i wydając mi kwotę w gotówce. Kolejnym przystankiem jest Pole Pasterzy. To tutaj przebywali pasterze w momencie narodzenia Jezusa, i anioł ogłosił im radosną nowinę. Niewielki kościół znajduje się w przyjemnym parku. Wewnątrz na ścianach znajdują się malowidła obrazujące sceny z Pisma św dotyczące narodzenia. Jedna z grup będących wewnątrz śpiewa kolędy. My również intonujemy „Anioł pasterzom mówił”. Czasu do zachodu słońca jest niewiele, więc jedziemy dalej. Naszym ostatnim celem na dzisiaj jest pustynny klasztor Mar Saba oddalony o kilkanaście kilometrów od Betlejem. Na miejsce wiedzie dobra asfaltowa droga. Po drodze zatrzymujemy się by podziwiać pustynne widoki i odległe o kilkadziesiąt kilometrów Morze Martwe. Do klasztoru docieramy tuż przed zachodem słońca. Nie jest on dostępny do zwiedzania dla kobiet, a i niestety dla mnie z racji pory jest dostępne tylko wejście na dziedziniec. Ale pomimo to miejsce jest warte odwiedzenia ze względu na widoki. Już niemal po zmroku jedziemy do naszego hotelu, który okazuje się willą na samym szczycie jednego z pagórków, z wielkim oknem z którego rozlega się widok na całą okolicę.

Dzień 9 – 11 listopada 2012 r.
Betlejem, Jerozolima

Rano widok jest równie piękny, z tą różnicą, że widzimy ciemne chmury nadciągające nad Betlejem od południa. Jemy śniadanie, zamawiamy taksówkę, i jedziemy z powrotem do bazyliki. Tym razem nikogo nie ma wewnątrz… oprócz prawosławnych wiernych, którzy właśnie zaczęli nabożeństwo, i przez najbliższe trzy godziny nie wpuszczają nikogo do Groty Narodzenia. No cóż… udajemy się zatem do położonego po sąsiedzku katolickiego kościoła parafialnego, gdzie właśnie rozpoczęła się Msza św. Po mszy widzimy kolejne grupy turystów które „odbijają się” od wejścia do groty. I tak nie mamy wyjścia, więc zajmujemy miejsca na końcu części kościoła w której odbywa się nabożeństwo, i czekamy.. czekamy… aż wreszcie nabożeństwo kończy się, i dosłownie na chwilkę możemy dostać się do środka, by w zaraz zostać wygonionymi przez polskiego księdza…. który wszedł z innej strony. Cóż. PO chwili wychodzimy przed bazylikę i łapiemy taksówkę. Tym razem prosimy o zawiezienie do checkpointu 300. Jest to piesze „przejście graniczne” między Izraelem i Palestyną. PO drodze koszmarne widoki na mur oddzielające Autonomię.

Widoki jak na zdjęciach z Berlina sprzed 1989 roku. Na checkpoincie oczywiście musimy oddać bagaże do przeskanowania i pokazać paszport, na szczęście nie-Palestyńczycy są traktowani bardzo ulgowo. Po wyjściu z przejścia wsiadamy do autobusu, który zabiera nas pod Bramę Damasceńską. Tam przesiadamy się na tramwaj, którym jedziemy do instytutu Yad Vashem. Po drodze dościga nas deszcz. Na przystanek bezpłatnego autobusu kursującego do samego Instytutu biegniemy już w deszczu. Sam Instytut jest jednym z ważniejszych miejsc na mapie Jerozolimy. Spędzamy kilka godzin zapoznając się z multimedialną ekspozycją przedstawiającą historię Zagłady. Niestety nie możemy spokojnie zwiedzić pozostałych części Instytutu w tym ogrodu Sprawiedliwych wśród narodów świata, gdyż deszcz zaczyna padać z taką mocą, że każdy stojący na dworze jest po chwili przemoczony do suchej nitki. W związku z tym rezygnujemy z dalszej części zwiedzania – m.in. zaplanowanej wizyty w Ein Kareem (miejscowości znanej z Nawiedzenia Św Elżbiety) i udajemy się do hotelu. Tutaj zamawiamy transport na lotnisko na godzinę 1:50. Wieczorem czeka mnie ostatni spacer po Jerozolimie, spowodowany częściowo względami praktycznymi – w dalszym ciągu nie mogę wyjąć gotówki z bankomatu, i dopiero po rajdzie przez pół miasta 7 bankomat z kolei wypluwa gotówkę potrzebną na przejazd Nesherem na lotnisko. Po powrocie do hotelu kolacja, i nastawiamy budziki na 1:30.

Po czułym pożegnaniu z pracownikami hotelu, o 1:50 podjeżdża bus. Jest już prawie pełny, zostaje jedno miejsce wolne, które zajmuje tradycyjnie ubrany młody Izraelczyk, po którego jedziemy do ortodoksyjnej dzielnicy Mea Sharim. Mimo późnej pory po ulicach przemyka sporo ortodoksyjnie przyodzianych żydów. Teraz już prosto na lotnisko. Szykujemy się na ostre trzepanie, zwłaszcza, że mam już w paszporcie kilka pieczątek z krajów arabskich. Tymczasem…. po zadaniu kilku rutynowych pytań miła blondynka puszcza nas dalej… prześwietlamy bagaż, kolejna naklejka na plecaku, kolejna kontrola, i okazuje się… że nie musimy otwierać nawet bagażu rejestrowanego. Nie jest to oczywiste, gdyż przed nami stali ludzie, którzy na naszych oczach mieli rozpakowywane plecaki do ostatniej skarpetki. Teraz już wszystko idzie sprawnie. Docelowo po 45 minutach a nie zakładanych trzech godzinach jesteśmy przy naszym gate. Przez szybką kontrolę mamy niemal trzy godziny czasu na sen. Podróż do Warszawy mija sprawnie, nie licząc niewielkiej burzy przez którą nasz wylot opóźnia się o kilkanaście minut. W stolicy Polski jesteśmy o 9:30. Nie decydujemy się na powrót pociągiem, czekamy na ostatni odcinek naszego opłaconego lotu mimo kilku godzin przerwy. Wykorzystujemy to na podróż nowym pociągiem lotniskowym do centrum i krótki spacer po Starym Mieście. Wracamy na lotnisko, jeszcze tylko 50 minut lotu do Katowic Embraerem 170 i koniec.

Poprzedni artykuł
Izrael 2012 – galeria zdjęć
Kolejny artykuł
Lysohorská běžecká magistrála – czyli biegówki w Czechach