Przedpołudnie kolejnego dnia chcemy poświęcić na zobaczenie za dnia stolicy, której gośćmi jesteśmy od dobrych paru dni. W planach mamy wyruszyć do Prizrenu, który nazywany jest podobno turystyczną stolicą kraju, jednak jako przedsmak chcemy wyrobić sobie kawałek zdania o stolicy prawdziwej.
Zjeżdżając ze wzgórza na którym położona jest ta część miasta w której mieszkamy, wzrok przykuwa jeden budynek. Katedra. Powiem więcej – katedra katolicka. Biorąc pod uwagę, że w statystykach dominującą religią (ponad 90%) jest islam (katolicy to jedynie 2% mieszkańców!), widok strzelistej wieży jest co najmniej dziwny. Dodajmy do tego, że większość Kosowarów to praktyczni ateiści i już mamy pierwszą zagadkę stolicy. Katedra w Prisztinie jest budynkiem nowym, żeby nie powiedzieć jeszcze niedokończonym. Jest dopuszczona do użytku, jednak całe otoczenie sprawia wrażenie jakby była zamknięta na cztery spusty. Co władze Kosowa chciały osiągnąć zgadzając się na budowę monumentalnej świątyni w samym sercu stolicy chyba jeden Pan Bóg wie.
Idziemy dalej. Ulicą George’a Busha (która zresztą całkiem niedaleko krzyżuje się z ulicą Billa Clintona (a właściwie Klintona) 😉 dochodzimy do reprezentacyjnego deptaku – bulwaru Matki Teresy. Kosowo „adoptowało” sobie Matkę Teresę z Kalkuty nieco na wyrost, bo sama święta urodziła się w odległym o kilkadziesiąt kilometrów macedońskim Skopje, albańczykami pochodzącymi z Kosowa zaś byli jej rodzice. Nie przeszkadzało to władzom Kosowa ogłosić Matkę Teresę rodowitą Kosowarką.
Samo otoczenie placu spowodowało, że poczułem się jakby w domu. Otóż… otaczające plac bloki i przykurzony Grand Hotel jako żywo przeniosły mnie do mojej rodzinnej Dąbrowy Górniczej. Jak w mordę strzelił, taka sama estetyka, uroda, i mistrzostwo zagospodarowania przestrzeni. Główne miejsce placu zajmuje pomnik jednego z dowódców Armii Wyzwolenia Kosowa – i jak głosi podpis – bohatera narodowego Zahara Pajaziti.
Niezrażony idę dalej, aby znaleźć chyba najbardziej znany widokówkowy obrazek Prisztiny, czyli pomnik Newborn. Ustawione litery mają symbolizować nowo powstałe państwo kosowskie. Do niedawna pomnik pomalowany był w miniaturowe flagi państw, które jako pierwsze uznały państwowość Kosowa. Aktualnie pomnik przemalowany został w wojskowe barwy ochronne.
Idę dalej, i już po chwili widzę, że chyba wycieczka dobiegnie końca. Przecznicę dalej zaczyna się wielki plac budowy. Prisztina dosłownie rośnie w oczach, gdzie nie spojrzeć budują się kolejne wysokie biurowce. Ciekawe, czy po ich ukończeniu uprzątnięte zostaną wszystkie zaśmiecone po pas zakątki.
Wracam w stronę katedry. Czytałem, że do miejsc turystycznych w mieście należy zaliczyć również kilka meczetów i muzeum narodowe, ale jakoś przestaję mieć ochotę na zwiedzanie czegokolwiek w tym mieście. Jedziemy do Prizrenu.
Do Prisztiny wracamy jeszcze na chwilę wieczorem. Asia uparła się, że musimy zobaczyć budynek biblioteki zobaczony gdzieś na zdjęciu. Pech chce, że rozległy trawiasty plac, przy którym znajduje się biblioteka jest w ogóle nieoświetlony, zatem nasz głód nowoczesnej architektury ni zostaje zaspokojony. Musimy zadowolić się, i przedstawić wam jedynie fotografię dostępną w internecie:
Biorąc pod uwagę, że kilkadziesiąt metrów obok znajduje się również budowana katedra prawosławna, dalej szklane nowoczesne budynki, a na horyzoncie majaczą bloki mieszkalne, mamy pełny obraz kosowskiej stolicy. Wisienką na torcie jest pomnik Billa Clintona, znajdujący się, jak łatwo zgadnąć przy ulicy Billa Clintona. Odsłonił go kilka lat temu nie kto inny, niż sam… Bill Clinton.
Jedno jest pewne, takiego nagromadzenia absurdu architektonicznego na kilometr kwadratowy jak tutaj nie ma chyba nigdzie indziej na świecie. Mam wrażenie, jak gdyby wielkie dziecko rozsypało swoje zabawki i w ten sposób powstała stolica Kosowa. Ale właśnie dzięki temu jest jedyna w swoim rodzaju.