W listopadzie mieliśmy okazję zwiedzić po raz kolejny Rzym i inne miasta południowych Włoch. Tym razem był to wyjazd rodzinny o nieco pielgrzymkowym charakterze. Spędziliśmy dwa i pół dnia zwiedzając zabytki Wiecznego Miasta, wzięliśmy udział w audiencji papieża Franciszka, by potem wsiąść w samochód i dotrzeć m.in. do San Giovanni Rotondo, Pietrelciny i Neapolu.
Dzień 1 – 13 listopada 2013 r.
Pyrzowice – Rzym
Wycieczka zaczyna się bardzo wcześnie. Równie dobrze można zacząć opowieść 12 listopada, i powiedzieć, że wycieczka zaczęła się bardzo późno, gdyż nikt normalny nie nazwie półtorej godziny snu, i pobudki o drugiej nad ranem nocnym wypoczynkiem. Niemniej jednak podbudowani nakazem ze strony lotniska, iż ze względu na kolejki trzeba się pojawić nawet z bagażem podręcznym dwie godziny przed odlotem wstajemy sprawnie, odbieramy jedną z uczestniczek wyjazdu z Katowic, i meldujemy się o 4:00 na parkingu Alda.
Odprawa przebiega sprawnie, zatem po oczekiwaniu przy „gejcie” zajmujemy miejsca w samolocie i – prawie natychmiast zasypiamy 😉 Budzimy się dolatując do Ciampino. Po wyjściu z samolotu okazuje się, że tym samym lotem leciała grupa starych znajomych. Droga do metra autobusem Atral mija więc na miłej pogawędce. Przesiadamy się na metro, i udajemy się prosto do Watykanu, gdzie za chwilę rozpocznie się audiencja papieża Franciszka. Plac św. Piotra jest w dużej części wypełniony. Po audiencji wracamy w okolice stacji metra, gdzie znajduje się nasze mieszkanie wynajęte przez portal Airbnb. Okazuje się być całkiem przyjemnym apartamentem, zupełnie wystarczającym na 5 osób. I ta cena… To nastraja nas pozytywnie na dalszą część dnia. Posileni drugim śniadaniem ruszamy zwiedzać. Na pierwszy rzut idzie rzymskie „must see”, czyli trasa przez Centro Storico – Piazza Navona, Fontana di Trevi, a kończymy oczywiście na hiszpańskich schodach. Stamtąd metrem przemieszczamy się do Bazyliki św. Pawła za Murami. Akurat trwa tam msza, więc zwiedzanie przesuwamy, uzupełniając kalorie w niewielkiej pizzerii. Po pizzy udajemy się z powrotem do bazyliki. Msza się skończyła, mamy więc okazję zwiedzić środek, a przy okazji śpiewanych po aramejsku modlitw jakiegoś wschodniego patriarchy, który przybył tu z wizytą. Wracamy metrem, i wysiadamy koło Koloseum.Stąd wędrujemy jeszcze chwilę wzdłuż Via dei Fori Imperiali, ostatecznie wspinając się na Kapitol. Stąd podziwiamy pięknie podświetlone zabytki Forum Romanum, po czym koło Muzeów Kapitolińskich schodzimy na Piazza Venezia, skąd łapiemy autobus w stronę Watykanu.
Dzień 2 – 14 listopada 2013 r.
Rzym
Drugi dzień zaczęliśmy już bardziej przytomnie, gdyż spania mieliśmy więcej niż 2 godziny 😉 Mimo to wstaliśmy wcześnie, gdyż o 7:00 rozpoczynała się Msza Św. w języku polskim w kaplicy św Sebastiana, czyli po ludzku mówiąc – przy grobie Jana Pawła II. Po mszy zwiedziliśmy dokładnie bazylikę św. Piotra z przyległościami wdrapując się również na kopułę. Niestety od mojej poprzedniej wizyty barierki zostały wzbogacone o paskudne kraty sięgające trzech metrów, co w niewątpliwy sposób ubogaca pamiątkowe zdjęcia z Rzymem w tle :/ Z Watykanu udaliśmy się na śniadanie. Po posileniu się – znów w drogę. Kolejnym celem był Eskwilin. Ze względu na zbliżającą się sjestę popędziliśmy z metra do św. Praksedy, aby spędzić chwilę przy bizantyjskich mozaikach w kaplicy św. Zenona. Do wnętrza zmieściliśmy się pomiędzy wychodzącym pogrzebem a sjestą. Od Praksedy udaliśmy się do Matki Bożej Śnieżnej, a następnie spacerem do św. Piotra w Okowach. Po zapoznaniu się z historią nagrobka dłuta Michała Anioła spacerem zeszliśmy w stronę Koloseum. Tutaj skusił nas zapach kawy wydobywający się z jednej z kawiarni. Zachcianki w stylu kawa z widokiem na Koloseum kosztują kilka euro… ale w sumie raz się żyje 😉 posileni porcją kofeiny szybko wcisnęliśmy się do napełnionego po brzegi autobusu podążającego w stronę San Giovanni. Autobus miał nieco problemów, bo wypełniony tłumem rzymskich licealistów nie bardzo jak miał otworzyć drzwi, ale po wspólnej walce udało się nam je otworzyć.
Trafiliśmy akurat na czas sjesty, więc nie udało się odwiedzić „Świętych Schodów” i baptysterium, zwiedziliśmy za to dokładnie bazylikę laterańską. Po wyjściu z bazyliki przeszliśmy na drugą stronę ulicy, skąd wyruszał autobus 218 do naszego kolejnego punktu wycieczki – katakumb św. Kaliksta. Przejazd na przedmieścia trwa około 20 minut. Wysiadamy na przystanku Fosse Adreatine, który oddalony jest o kilkadziesiąt metrów od wejścia do katakumb. Mamy szczęście, bo akurat gdy kupujemy bilety wyrusza grupa z polskim przewodnikiem, do której możemy dołączyć w cenie biletów. Przez kilkadziesiąt minut wsłuchujemy się w fascynujące historie sprzed paru tysięcy lat. Po wyjściu robimy sobie krótki spacer Via Appia Antica w stronę kościółka Quo Vadis. Nie ma tam nic godnego uwagi, ale skoro już jesteśmy w pobliżu… Wewnątrz uwagę zwraca popersie pisarza, który w pewien sposób rozsławił to miejsce – czyli oczywiście Heryka Sienkiewicza. Czekamy chwilę na autobus, który zawozi nas w okolice Awentynu. Piramida Celiusza jest w remoncie, więc widzimy tylko górę rusztowań. Na chwilę wpadamy na Cimitero acattolico di Roma, czyli bardzo urokliwy cmentarz niekatolicki. Stamtąd kierujemy swe kroki na Awentyn. Chwilę zajmuje nam wdrapanie się na wzgórze. Docieramy do słynnej dziurki od klucza. Ściemnia się, więc widoki są jeszcze ciekawsze niż za dnia.
Na szczęście ogrody u Św. Sabiny są jeszcze otwarte, i jak na tę porę dnia całkiem sporo tam ludzi. Podziwiamy przepięknie oświetlony Rzym. Schodzimy w dół w stronę Santa Maria in Cosmedin. Chyba po raz pierwszy widzę, że przed Ustami Prawdy nie ma kolejki. Chwytamy autobus jadący w stronę Ołtarza Ojczyzny, i wysiadamy w pobliżu Teatru Marceliusa. Widok jest skądś nam znany… tak, tak, to prawie Coloseum w pomniejszeniu 😉 Ruszamy na spacer po południowej części starego miasta. Idziemy w stronę Campo di Fiori, mijając chyba najładniejszą wg mnie rzymską fontannę – Fontannę Żółwi na Piazza Matei. Campo di Fiori wieczorem nie jest już placem targowym jak codziennie rano, ale i tak jest pełen miejscowych i turystów mieszających się ze sprzedawcami wszystkiego. Stąd już tylko kilka metrów dzieli nas od autobusu w stronę Watykanu, którym udajemy się na spoczynek.
Dzień 3 – 15 listopada 2013 r.
Rzym – Cassino – San Giovanni Rotondo
Kolejny dzień rozpoczynamy podobnie jak poprzedni, lecz tym razem uczestniczymy w mszy odprawianej przez jednego ze znajomych księży, który również odwiedził Rzym ze swoją grupą. Po wyjściu z bazyliki spędzamy chwilę na zakupach pamiątek, wzbudzając tym wielką sympatię prowadzącego sklep Azjaty. W ramach wdzięczności tłumaczy nam jakimi autobusami dojechać w stronę centrum. A może myśli że gdyby nie to, nigdy byśmy z tego sklepu nie wyszli? 😛 Kierujemy się autobusem, a następnie tramwajem na Zatybrze. Pogoda się nieco pogorszyła, od czasu do czasu siąpi deszcz, więc szybko odwiedzamy bazylikę na Zatybrzu poświęcając parę euro na podświetlenie mozaik, a następnie sprawnie wracamy do hotelu, zatrzymując się na porannym cappuccino w jednym z niewielkich barów, zestaw kawa + rogalik kosztuje nas tutaj ponad 3 razy mniej niż wczoraj!
Po powrocie czas na małe sprzątanie, i z bagażami udajemy się do Muzeów Watykańskich. Tu czeka nas nie lada zadanie, bo mamy zaledwie dwie godziny. Chcemy zobaczyć jedynie Stanze i Kaplicę Sykstyńską, ale droga jest długa i kręta 😉 nie sposób nie zatrzymać się przy choćby części cudownych zbiorów, a na dodatek w tempie naszej wycieczki przeszkadzają tłumy innych zwiedzających. Ale odrobina konsekwencji wystarcza, aby zmieścić się w wymaganym czasie. Pośpiech był wskazany, gdyż na 14:00 mieliśmy zamówiony samochód na drugim końcu miasta. Z półgodzinnym poślizgiem pojawiamy się na Via Sardegna. Z odbiorem samochodu nie ma problemów, otrzymujemy nowego Opla Merivę (w rezerwacji był Focus). Teraz czeka nas Mission Impossible – wyjechać z Rzymu. Pierwsze kilka kilometrów jest straszne, i bez nawigacji nie byłoby możliwe do pokonania. O tak, do włoskiego sposobu jazdy należy się przyzwyczaić. Trzeba mieć odpowiednią siłę przebicia, pewność siebie, a najlepiej w ogóle jeździć czołgiem. Ale udaje się, i po pół godzinie lądujemy na wylotowej autostradzie z Rzymu. Tutaj jeszcze tylko 15 km korka…. I jedziemy na południe. Na pierwszych bramkach pobieramy bilecik, by po ponad stu kilometrach zapłacić 14 euro na bramkach w Cassino. Niestety późna godzina, korki, i drobne błądzenie powoduje, że nie mamy już po co pchać się na górę do klasztoru, gdyż jest już prawie ciemno. Robimy więc zakupy i ruszamy w dalsza drogę. Przed nami jeszcze niemal 300 km do San Giovanni Rotondo. Niestety jedziemy zwykłą Stradą, więc miejscami ruch jest spory, dopiero po kilkudziesięciu kilometrach wyjeżdżamy na mniej zabudowany obszar. Po dwóch godzinach dojeżdżamy do wybrzeży Adriatyku, gdzie znów czeka nas odcinek autostradą. Ostatni fragment trasy przed dzisiejszym celem, to już całkiem spore serpentyny. Po 21:00 z pomocą nawigacji dojeżdżamy do celu, którym okazał się całkiem przyjemny pensjonacik na przedmieściach miasteczka.
Dzień 4 – 16 listopada 2013 r.
S.G. Rotondo – Monte San Angelo – Pietrelcina – Ospedaletto d’Alpinolo
Rano po solidnym jak na włoskie zwyczaje śniadaniu ruszamy zwiedzać sanktuarium. Z naszego noclegu czekało nas 20 minut spaceru, podczas którego spotkaliśmy rodaczkę, która pracuje w San Giovanni, a pochodzi z naszej rodzinnej miejscowości. Całe sanktuarium składa się z Kościoła Santa Maria Santa Maria delle Grazie, niewielkiego muzeum gromadzącego pamiątki po świętym, oraz Nowego Kościoła św. Pio konsekrowanego w 2004 roku, gdzie znajdują się relikwie świętego. Stojąc u wejścia do starszego kościoła możemy podziwiać położony u stóp świątyni szpital – dom Ulgi w Cierpieniu, którego powstanie jest również zasługą św. Pio. Obecnie jest to jeden z największych i najlepszych szpitali we Włoszech.
Z San Giovanni Rotondo ruszamy w stronę Monte San Angelo. Jest to położona 20 km od San Giovanni miejscowość, w której znajduje się niesamowite sanktuarium Św. Michała Archanioła. Niesamowite – gdyż położone jest pod ziemią – do groty w której znajduje się kościół schodzimy po wielu stromych schodach. Tradycja podaje, że w tym miejscu dokonywały się kilkukrotnie objawienia św Michała Archanioła i to on dokonał poświęcenia tego kościoła. Sama świątynia składa się z dwóch części – kościoła w grocie skalnej, i dobudowanej gotyckiej świątyni. Aby wydostać się na zewnątrz potrzeba wiele wysiłku! Spacerujemy jeszcze chwilę po wąskich uliczkach tego urokliwego miasteczka. Na sam koniec wdrapujemy się z powrotem na szczyt wzgórza, gdzie ktoś dowcipny umieścił parking dla turystów 😉 Znajdują się tutaj również ruiny zamku, którego można podziwiać okolice. Wyjazd z miasta przysporzył nam nieco trudności, gdyż nawigacja uparcie prowadziła nas przez rejony, które są dostępne tylko dla mieszkańców. Ale ostatecznie udaje się wyjechać na drogę numer 55, która stromymi serpentynami sprowadza nas na poziom morza.
W zjeździe przeszkadzały nam oszałamiające widoki, oraz styl jazdy włoskich kierowców, którzy wyprzedzają na każdych pięćdziesięciu metrach wolnej przestrzeni. Teraz czekało nas kilka godzin jazdy włoskimi opłotkami do Pietrelciny. Ta położona kilka kilometrów od Beneventu niewielka miejscowość była miejscem urodzenia słynnego świętego. Docieramy tu już po zmroku. Kierujemy się za znakami Case di Padre Pio, i tuż za rynkiem znajdujemy trasę wiodącą przez miejsca związane z ojcem Pio. Miejsca, gdyż dom rodzinny świętego złożony był z pokoi położonych w różnych częściach zbudowanej z kamienia wioski. Ciężko to sobie wyobrazić, ale żadne z pomieszczeń nie stanowiło jedności z innymi, jak wygląda to w dzisiejszych mieszkaniach i domach. Wąski uliczki i zachowane zabudowania z początków wieku dobrze pokazują biedę i warunki jakie panowały tu sto lat temu.
Z Pietrelciny czeka nas jeszcze 50 kilometrów do noclegu w dość przypadkowo wybranym hotelu w Ospedaletto di Alpinolo. Miejscowość ta jest położona u podnóża masywu Montevergine. Po dość emocjonującej jeździe bocznymi drogami docieramy na miejsce. Po wejściu do recepcji mam wrażenie, że jesteśmy jedynymi zagranicznymi gośćmi od co najmniej dwudziestu lat, przynajmniej wskazuje na to zaangażowanie managera i innych osób z obsługi, które w dość komiczny sposób zadają mi na raz pytania, czy nie chcę czegoś do picia, czy mówię po angielsku i innych komunikatów, wystrzeliwanych z prędkością karabinu maszynowego, oczywiście po włosku. Po dłuższej chwili udaje nam się jednak dostać klucze do pokoju. Tu przeżywam małe rozczarowanie, gdyż nasz niby-trzygwiazdkowy hotel zaoferował mi pokój trzyosobowy w postaci dwójki z dostawką z łóżka rozkładanego z Ikei, które na dodatek usytuowane jest na drzwiach wewnętrznych między sąsiednim pokojem. Myśląc jednak o powrocie do recepcji szybko porzucam myśl o reklamacji pokoju, zwłaszcza że za jakieś 12 godzin będziemy już zupełnie gdzie indziej. Po rozpakowaniu bagaży schodzimy jeszcze na kolację do hotelowej restauracji. oczywiście z bogatego menu dostępne jest tylko to, co akurat je grupa, która przebywa w hotelu oprócz nas 😀 czyli restauracja okazuje się być zwykłą stołówką 😉 Ale Coperto oczywiście musi być w rachunku 😉
Dzień 5 – 17 listopada 2013 r.
Ospedaletto d’Alpinolo – Motevergine – Neapol
Rano zbieramy się sprawnie, i po typowo włoskim śniadaniu ruszamy w górę, czyli do położonego kilkaset metrów w pionie wyżej opactwa w Montevergine. Na wysokości niemal 1300 m n.p.m. znajduje się tam założony w XII wieku klasztor benedyktyński. Znalazłem go na mapie zupełnie przypadkiem, szukając noclegu w tych okolicach. Nie znalazłem zbyt wielu informacji na jego temat, a jednak wizyta tam okazała się strzałem w dziesiątkę! Wspinamy się stromymi serpentynami. Nie ukrywam, że jazda obciążonym w 5 osób dieslem (którym jadę pierwszy raz w życiu), pod strome wzniesienia sprawia mi na początku nieco trudności. Powoli docieramy an górę. Parking jest już z racji niedzieli zapełniony niemal całkowicie. Zabudowania klasztoru zatopione są we mgle. Naprzeciw wejścia na plac przed klasztorem wita pielgrzymów figura założyciela tego miejsca – Św. Wilhelma. Zakupujemy niewielkie pamiątki i udajemy się na Mszę niedzielną. Duża nowa bazylika wypełniona jest niemal w całości. Podczas mszy światło wpadające do wewnątrz przez jeden z witraży oznajmia nam, że mgły już nie ma 🙂
I rzeczywiście, po wyjściu z kościoła pojawiają się widoki, wydobywając prawdziwy urok tego miejsca. Nas niestety pogania wizja odlatującego bez nas samolotu, stąd też szybkie przyrzeczenie, że trzeba tutaj jeszcze kiedyś wrócić, i ruszamy serpentynami w dół. Łatwiej powiedzieć niż zrobić! Jak tu jechać, gdy dokoła pojawiają się zachwycające widoki na okolicę. Kolorowe bukowe lasy dodają krajobrazowi jeszcze więcej uroku. Zatrzymujemy się zatem na pamiątkowe zdjęcia, po czym oddaję aparat współtowarzyszce podróży, i z bólem w sercu ruszamy w dół. Sprawnie docieramy w okolice Neapolu. Niestety nasza nawigacja nie pozwala nam sprawnie pożegnać się z włoską ziemią. Budynek lotniska według niej znajduje się na zapleczu pasa startowego. Znajdujemy się więc dokładnie po przeciwnej stronie niż potrzebujemy. Co prawda mamy jeszcze dwie godziny czasu, jednak atmosfera robi się nieco nerwowa. Musimy więc pytać mieszkańców, ale po kluczeniu udaje nam się znaleźć miejsce zwrotu samochodów z wypożyczalni. Teraz tylko krótka przejażdżka busem, i już jesteśmy w terminalu. Teraz jeszcze tylko dwie godziny w landrynkowym Airbusie, i tak dobiega końca nasza kolejna przygoda.
Tutaj zobaczysz galerię zdjęć z wyjazdu.