Za oknami wiosna, i trudno sobie wyobrazić, że jeszcze gdzieś możliwa jest wycieczka w zimowej scenerii. Jednak po krótkich poszukiwaniach okazało się, że jeszcze jest w Beskidach miejsce, gdzie można zakończyć sezon narciarski efektowną wycieczką.
Informacje z internetu obwieszczały, że mimo +16 stopni na termometrze, na nowo utworzonym szlaku narciarskim w Obidowej wciąż jest śnieg.
Jeszcze kilka kilometrów przed dojechaniem samochodem do celu nie chciałem w to uwierzyć, ale im dalej jechałem w głąb doliny Lepietnicy, w której położna jest Obidowa, tym śniegu było więcej. Gdy dojechałem do parkingu, okazało się, że droga w głąb doliny pokryta jest w całości śniegiem. Z entuzjazmem więc zapiąłem narty i ruszyłem.
Po kilometrze okazało się, że ze śniegiem nie jest aż tak idealnie, gdyż około kilometr szlaku rozjechany był przez ciężki sprzęt przeznaczony do zrywki drewna, pojawiały się też w bardziej nasłonecznionych miejscach plamy, gdzie śniegu w ogóle nie było. Niemniej jednak, po przejściu około 2 kilometrów trasy pojawił się dobrze wyciśnięty ślad, i zachęcał do jazdy w głąb doliny.
Cały szlak ma około 11 kilometrów, i jest najświeższym produktem turystyczno-biegówkowym w polskich Beskidach. Gmina Nowy Targ włożyła sporo wysiłku w oznakowanie i rozreklamowanie trasy. Trzeba powiedzieć jedno – trasa oznakowana jest idealnie.
Już od zjazdu z Zakopianki widać strzałki wskazujące kierunek do trasy, a na samej trasie widać znaki ostrzegawcze, i co najważniejsze, co dwa-trzy kilometry znajduje się tablica informacyjna z mapą, profilem i aktualnym rekordem trasy! Do tego przy części tablic postawiono solidne drewniane wiaty. Oznakowania trasy mogą nam pozazdrościć Czesi, którzy przecież takich tras mają setki kilometrów. U nas tylko jedna, ale może to początek rewolucji…
Po 4 kilometrach ścieżka skręca, i mocno nachylona biegnie w górę zbocza. po kolejnych dwóch kilometrach znowu skręca na wschód, i teraz biegnie już łagodniej nachylona grzbietem Średniego Wierchu. Jedyne trudne miejsce na trasie czeka na narciarzy na Solisku, gdzie trzeba pokonać dość stromy znajd w jednym i drugim kierunku.
Ostatnie trzy kilometry, od szczytu Rozdziele do schroniska, to już wspólny szlak z czerwonym szlakiem pieszym. Niestety (dla narciarzy), jest on dość popularny, więc ślady są mocno zadeptane. Przydałyby się w takich miejscach tabliczki przypominające turystom, aby nie zadeptywali śladu. Po 11,5 kilometrach docieram do schroniska. Jako że pogoda jest rewelacyjna, wita mnie przepiękna panorama Tatr.
Po posileniu się w jak zwykle gwarnym i zatłoczonym schronisku ruszam z powrotem. Tym razem idzie mi to sporo szybciej, jednak śnieg topnieje w oczach. W jednym miejscu, tam gdzie rano było solidne pół metra śniegu widać strumień, który przebił się w dół na szerokość jednego metra. Po pięciu godzinach od wyruszenia na trasę odpiąłem narty tuż przy samochodzie.
Podsumowując – oby więcej takich szlaków w polskich Beskidach! Patrząc na ilość ludzi na szlaku nie jestem w stanie uwierzyć, że biegówki są w Polsce mało popularne. Chętni są, a im więcej będzie takich szlaków, tym będzie więcej entuzjastów tego pięknego sportu. Ja już nie mogę się doczekać, aż wrócę w kolejnym sezonie na Turbacz!