Wyprawy rowerowe i nie tylko...

Iran

Jak to jest zwiedzić pół świata – Isfahan

Pierwszy widok na plac

Bardzo nastawialiśmy się pobyt w Isfahanie. Sądzicie, że z powodu tego, że to dawna perska stolica? Że to miasto z jednym z największych po Tienanmen placów na świecie? Dlatego, że ten kto odwiedził Isfahan widział pół świata? Bo to najpiękniejsze irańskie miasto? Wszystko prawda, ale… wcale nie tylko dlatego 🙂 Nastawiliśmy się na pobyt w Isfahanie bo… nasz gospodarz zapowiadał się interesująco. Uprzedzając fakty: nie tyle gospodarz, co jego profil na portalu Couchsurfing.

W pałacu Ali Qapu z naszym gospodarzem

W pałacu Ali Qapu z naszym gospodarzem

Absolwent nauk politycznych, mieszkający w przeszłości kilka lat na „Zachodzie”, i pracujący obecnie jako dziennikarz. Przyznacie chyba, że nie pasuje to stereotypowego wyobrażenia Irańczyka, prawda? 🙂 Wydał się człowiekiem otwartym, który powie nam dużo o Iranie. I nie pomyliliśmy się!

Byliśmy wręcz zmęczeni tym, jak kompleksowo się nami zajął. Nie odstępował nas o krok. Wszędzie zabierał, wszystko chciał pokazać i nie pozwalał na opłacenie biletów dla niego (musicie wiedzieć, że ceny biletów dla obcokrajowców są znacznie droższe niż dla miejscowych). Odpowiadał na wszystkie nasze (czasem nawet najgłupsze), ale wynikające z ciekawości pytania. I czasem z takich niepozornych pytań dowiadywaliśmy się niesamowitych rzeczy o tym jak ten naród do dziś żyje. Choćby o tym, jak zapoznaje się do dziś małżeństwa. Życzliwy, wykształcony ogromny patriota, świetnie władający angielskim pilnował by nam niczego nie brakowało. I gdyby się okazało, że interesują nas najnowsze osiągnięcia dotyczące hodowli bawełny to pewnie zaraz zawiózłby na wydział rolniczy któregoś z uniwersytetów 😉 Albo jest on niesamowitym gadułą, albo po naszych odwiedzinach długo będzie milczał 😉

Dworzec autobusowy w Isfahanie wyglądał zdecydowanie lepiej niż wszystkie widziane dotychczas. I chyba w Polsce tak zadbany też mało które miasto posiada (oczywiście opis nie dotyczy toalet).

isfahan

My na szczęście jechaliśmy mniej zabytkowym wozem 😉

iran441

Tam się spotkaliśmy z Alim i od razu pojechaliśmy na starówkę. Główny plac nosi imię (a jakże) Chomeiniego. Duży, pusty i w tym pochmurnym dniu wyjątkowo senny… Zwiedzanie zaczęliśmy od pałacu Ali Qapu.

Pałac Ali Qapu

Pałac Ali Qapu

iran403

Na placu Imama

Na placu Imama

Naprzeciw stoi meczet Sheikh Lotfollah. Zaś przy trzeciej ścianie stoi Meczet Szacha. Wszystkie piękne, ale po półtorej godzinie tam straciliśmy po 60 zł za wstępy każdy 😛 Jednak już wówczas okazało się, jak nieoceniony okazał się nasz gospodarz. Pokazywał nam takie detale, o których nasze przewodniki nie pisały, a on cierpliwie wszystko wyjaśniał. Nie ma tu miejsca o tym pisać, ale np. w Meczecie Szacha jest miejsce o doskonałej akustyce, z którego przemawiał imam, a my sprawdziliśmy jak rozchodzi się po świątyni nucone pod nosem „Szła dzieweczka…” oraz jak głośne może być zwykłe klaśnięcie.

Ponieważ byliśmy już krótko przed zamknięciem to nasz gospodarz wykłócał się z obsługą, żebyśmy mogli zwiedzać w spokoju. I po kłótni po persku z ochroniarzem Ali odwracał się do nas i pokazywał nam z zupełnym spokojem dalej ciekawe wzory, których nasze oko w ornamentach by nie znalazło w życiu, kompletnie przy tym ignorując stojącego nadal przy nim młodziana…

Druga pomoc bardzo przydała się na targu. Przy okazji rada: nie czekajcie z zakupami do końca pobytu w Iranie. Kupcie co chcecie właśnie w Isfahanie. Ale nie przy samym placu Chomeiniego. Bazar to w rzeczywistości plątanina zadaszonych uliczek. I im dalej tym jednak mniej turystów. Nasz host wziął na siebie negocjacje, a my wybieraliśmy towar. I przykładowo obrusy Sofre, które kosztowały na początku targu zawrotne kwoty my kupiliśmy dalej za… 1/5 ceny. Tego jak przebiegał dialog między sprzedawcą a kupującym nie da się opisać to trzeba było obserwować. Ta wschodnia kultura, fochy, zdziwione miny i uśmiechy naprzemiennie. Najważniejsze jednak, że cały ten proces zakończony był pogodną miną wszystkich jego uczestników 🙂 Później żona naszego przewodnika oglądając zakupy przyznała, że kupiliśmy towar bardzo dobrej jakości za doskonałą cenę.

Po wieczornej wizycie w dzielnicy ormiańskiej zajechaliśmy do domu. I tak ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że nasz otwarty i serdeczny człowiek jest tradycjonalistą, wręcz radykalnym. Wieczór był długi i minął na rozmowach o wszystkim przy sprawdzaniu irańskiej gościny i cierpliwości. Dla mnie jednak największą nagrodą było jak 4-letnia córka tej konserwatywnej rodziny przybiega na powitanie by rzucić się na szyję 🙂

Z szacunku do gospodarza pominiemy treść naszych rozmów, choć zapewniam, że połowę wiedzy o zwyczajach, tradycjach i kulturze irańskiej przywiezioną do Europy zabraliśmy właśnie stamtąd. Jego z kolei bardzo interesowały trudne relacje polsko – rosyjskie oraz polsko – niemieckie, choć te drugie już z uwagi na skład narodowościowy naszej „wycieczki” 😉

Po wizycie w Czarnogórze i widoku skrzyżowania w tunelu sądziliśmy, że nic w tunelach świata nas nie zdziwi już. Błąd! W Isfahanie w jednym z drogowych tuneli stoi… fontanna. Byliśmy tak zaskoczeni, że nawet nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia. To było już kolejnego dnia, gdy znów Ali spędził z nami cały dzień. Wylądowaliśmy wówczas m.in. w meczecie piątkowym.

Ogromny kompleks świątynny podobnych do wszystkich w Iranie, a jednocześnie zupełnie inny. Ali zaprowadził nas do najstarszej zaniedbanej, ale pięknej części, którą pewnie samodzielnie znów byśmy pominęli. Po czym wprowadził nas tzw meczetu zimowego, a po upewnieniu się, że nikt się nie modli postanowił nam pokazać jak wyglądało tradycyjne doświetlenie meczetu przez otwory okienne i… zgasił wszystkie światła. Zaraz zleciało się kilku turystów, którzy też na tym skorzystali 🙂 Chwila przyzwyczajania wzroku i w pozornie ciemnych pomieszczeniach rzeczywiście było na tyle widno, że można nawet czytać. Sama świątynia była bombardowana przez wojska irackie w latach 80-tych XX w. …

Niestety, dwa dni na Isfahan, pomimo intensywnego zwiedzania okazały się niewystarczające. Na koniec odwiedziliśmy 3 słynne mosty na rzece Zāyandé-Rūd. Widok pustego koryta rzeki przypominał, że jesteśmy w pustynnym kraju i każe się zastanowić, jak to dwumilionowe miasto korzysta w ogóle z wody. Kończę bo chyba w kuchni kapie woda. Idę domknąć kran zatem 😉

output_frNz4H

Poprzedni artykuł
Dubaj, ZEA i Oman – informacje praktyczne
Kolejny artykuł
Nie spać! Nie opalać się! Zwiedzać! czyli JAZDa po Jeździe