Wyprawy rowerowe i nie tylko...

Alpy 2004

Alpy 2004 – dzień 6

Chlum – Passau
Dystans – 122,26 km

No i zaczyna się ostatni dzień w Czechach. Początkowo jazda przez góry jest znośna, ale za wsią Brloh zaczynają się „rzeźnie”. Jeden, drugi, trzeci podjazd, prawie każdy ma miejscami ponad 10%. Podjeżdżamy, podjeżdżamy, i po pewnym czasie nie dziwi nas, że jesteśmy w Kristanovicach – na wysokości ponad 900 m. n.p.m. Wynagradzają nam trochę górskie widoki. Na szczęście każdy podjazd prędzej czy później kończy się zjazdem 🙂 Po kilkunastu kilometrach pojawia się znak mówiący, że do Volar, miasta przed granicą droga jest zamknięta. Z mapy wynika, że objazd miałby jakieś minimum 40 kilometrów, więc niewiele się zastanawiając ruszamy zamkniętą drogą. Na całej długości (ponad 10 km) jest położony nowiutki asfalt. Jak się okazuje, nie mieliśmy żadnych problemów z przejechaniem, gładziutki asfalt, ani jednego samochodu, i tylko w jednym miejscu dziwnie patrzyli się na nas pracownicy budowlani. Po drodze mijamy źródełko, i za chwilę po odjeździe musimy pojawić się przy nim ponownie, bo Tomek zostawia bidony. W Volarach robimy ostatnie zakupy za korony i w drogę do Niemiec. Aha, trochę dziwne jest to, że większość samochodów, które nas mijają, jest na rejestracjach nie niemieckich, ani czeskich a… holenderskich! Jakiś masowy exodus Holendrów, czy co? :-)Czesi musieli wydać chyba dobry przewodnik po kraju w tym języku…. Atmosfera robi się nieco gęsta i przygnębiająca, przez kilka kilometrów towarzyszą nam przydrożne stragany, brud, i bezzębne prostytutki wzdłuż drogi, które na dodatek do nas machają. Brrr… Na granicy Tomek zdaje egzamin z języka na bdb. Celnik wypytuje dokładnie o cel podróży, życzy powodzenia, i jedziemy dalej. Jeszcze troszeczkę podjazdu, a potem 8 km, które pokonujemy świetnym zjazdem w 20 minut. Zatrzymujemy się na postój w Freyung. Dalej decydujemy, że skoro mamy dwa dni w zapasie (do Biel w Szwajcarii mamy dojechać dopiero 10 sierpnia) to może warto zobaczyć Passau. Jak się okazuje – nasza decyzja jest słuszna. Do Passau jedziemy główną drogą, troszkę przeszkadza ruch, ale za to jest cały czas z górki. W 1 h 35 minut pokonujemy 40 km dzielące nas od Passau. Tam decydujemy zanocować po raz pierwszy na campingu. Jak wielkie jest nasze zdziwienie, gdy okazuje się, że camping prowadzą… Polacy. Na campingu świetna atmosfera, prawie sami turyści rowerowi. Oczywiście wszystkie rowery zostają na noc na zewnątrz, i nikt nawet nie myśli żeby je kraść… Wieczorem zwiedzamy śliczne stare miasto oraz miejsce, gdzie Inn wpada do Dunaju. Wieczorem, gdy myjemy menażki (pamiętające czasy rodziców) jakiś Węgier pyta nas, czy jesteśmy Polakami. Zapytany, skąd wie, pokazuje na menażki i mówi, że ma takie same – kupił 20 lat temu w Warszawie. Po chwili rozmowy kończy łamaną polszczyzną: „Polak – Węgier dwa bratanki i do bitki i do szklanki”. Robi się niemal rodzinnie. 🙂

Poprzedni artykuł
Alpy 2004 – dzień 5
Kolejny artykuł
Alpy 2004 – dzień 7