Wyprawy rowerowe i nie tylko...

islandia

Wschodnia Islandia. Skaftafell – Djúpivogur.

Wygląda na to, że nasze szczęście z pogodą powoli się kończy. Co prawda nie pada, ale słońca nie widzimy już od wczoraj. Prognoza zapowiada że przed nami jeszcze dwa dni i czeka nas załamanie pogody…

13 sierpnia

Piotr decyduje że mimo kontuzji ruszamy dalej. Tempo będziemy dostosowywać na bieżąco i zobaczymy co dalej. Na szczęście nie ma wiatru, a i nachylenie trasy jest stosunkowo łaskawe.

Przed nami ostatnia z kompletu obowiązkowych atrakcji południowej Islandii – lodowa zatoka Jökulsárlón. Na trasie w dalszym ciągu żadnej miejscowości, bo do Höfn dotrzemy pewnie dopiero jutro. Jedyna stacja benzynowa na trasie okazuje się samoobsługową pompą bez żadnego czynnego budynku i obsługi. Poruszamy się dalej wzdłuż wybrzeża, po lewej mamy masyw górski lodowca Vatnajokull i zielone wzgórza, a po prawej równinę i w oddali morski brzeg. Na naszej trasie przed lodową zatoką jest jeszcze jedna laguna Fjallsárlón, nieco mniejsza i bardziej kameralna niż jej znana koleżanka 😉

Sama Jökulsárlón jest dokładnie taka jak mogłem ją sobie wyobrażać: aby zobaczyć znany z internetu widok, trzeba się przedrzeć przez tłum ludzi, co skutecznie obrzydza nam dłuższy zachwyt. A szkoda, bo spektakl natury jest naprawdę uroczy. Do jeziora wpływają oderwane od lodowca bloki lodu, które roztapiają się, lub przesmykiem dopływają do morza. Na deser jeszcze wizyta na plaży, która skrzy się topiącymi się bryłkami lodu.

W tym dniu pokonujemy jeszcze 50 km, i kończymy w miejscu gdzie zaczyna się parę podjazdów. Do Höfn zostaje nam drugie tyle, ale miasteczko na cyplu jest doskonale widoczne z namiotu, bo żeby do niego dojechać musimy objechać dużą zatokę.

14 sierpnia

Kolejny dzień to jeden z tych, które najłatwiej zapomina się na wyprawach. Żadnych punktów charakterystycznych, a jedyną atrakcją będą pierwsze od kilku dni zakupy. Kilometry do miasteczka dłużą się niemiłosiernie, a na dodatek pół godziny przed Höfn zaczyna kropić na tyle intensywnie, że musimy ubrać przeciwdeszczowe zbroje.

Gdy już dojeżdżamy leje całkiem konkretnie, więc dość długo czekamy na stacji benzynowej, robimy też zakupy. Dopiero po upewnieniu się że chyba już dzisiaj padać nie będzie ruszamy w stronę widniejących na północy gór. Niewątpliwą „atrakcją” będzie widniejący na końcu dogi tunel. Każdy tunel pokonywany rowerem nie jest zbyt przyjemny, i ten nie zawodzi moich oczekiwań. Pokonujemy go na szczęście bez przeszkód, za to po drugiej stronie czeka nas w nagrodę całkiem ładny zjazd i zmiana krajobrazu na bardziej górski. Nocleg znajdujemy w osłoniętej od wiatru dolinie niewielkiej rzeki Fauska.

15 sierpnia

Kolejny dzień aplikacja zapowiada jasno: ostatnie godziny przed załamaniem pogody! Kierujemy się w stronę wschodnich fiordów, i gdy mijamy kolejną majestatyczną dolinę rzeki lodowcowej charakter krajobrazu zaczyna się znów zmieniać. Mijamy ostro wcięty w morze cypel z latarnia morską Hvalnes, a następnie obserwujemy już nie zielone wzgórza, a potężne stożki usypiskowe które zaczynają się niemal pod szczytem.

Najbardziej widowiskowy odcinek trasy wiedzie podjazdem w poprzek olbrzymiego piargu. Po lewej gigantyczne żwirowisko, po prawej ocean. Przepięknie. Po kilkunastu kilometrach znowu zmiana widoków. Do końca dnia objeżdżamy dwa fiordy, by zakończyć dzień na łące w okolicach miejscowości o uroczej nazwie Djúpivogur. Jako że jesteśmy wcześnie korzystam jeszcze z dobroci miejscowego basenu. Co będzie jutro? Trochę się boimy pogody. Zobaczymy jak wyjdzie nam walka z typowymi islandzkimi warunkami…

Poprzedni artykuł
Islandzkie pustkowia. Vík í Mýrdal – Skaftafell
Kolejny artykuł
Islandia pokazuje pazury… Djúpivogur – Mývatn