Wyprawy rowerowe i nie tylko...

islandia

Islandzkie pustkowia. Vík í Mýrdal – Skaftafell

Jak ruszyć dalej, gdy masz świadomość, że kolejne miasto oddalone jest o niemal 300 kilometrów, co w islandzkich warunkach oznacza jakieś cztery dni jazdy? Do tego większość drogi będzie prowadziła płaskimi długimi fragmentami odcinkami. Po niewielkich różnicach zdań zbieramy jednak nasz majdan i wyjeżdżamy na asfalt.

11 sierpnia

Jak już napisano, dzisiejszy dzień nie dość, że nie będzie obfitował w atrakcje, to jeszcze krajobraz się zmienił, i zamiast wybrzeżem aż do Höfn będziemy przemierzać równiny sandrowe u podnóży największego islandzkiego lodowca Vatnajökull. Po drodze największa miejscowość o łatwej do wymówienia nazwie Kirkjubæjarklaustur ma zaledwie kilkuset mieszkańców. Za to jak każda porządna islandzka wieś ma basen, i to będzie największa atrakcja dnia dzisiejszego.

Krajobraz delikatnie zmienia się, czyli miejsce łubinu zajmują znów skały i lawa. Po minięciu rzeki Kúðafljót droga prowadzi teraz przez Eldhraun – jedno z największych pól lawy powstałe między 1783 a 1784 rokiem w wyniku erupcji wulkanu Laki. Erupcja ta była największą katastrofą naturalna w historii Islandii, a jej skutki były odczuwalne na całym świecie, m.in. przez obniżenie średniej temperatury półkuli północnej o jeden stopień Celsjusza. Trujące gazy wulkaniczne przemieszczały się nad Europę powodując duże szkody w zbiorach, a efektem oziębienia były mroźne zimy i słabsze zbiory przez kilka lat. Mówi się, że efekty erupcji dla środowiska mogły mieć nawet pośredni wpływ na wybuch rewolucji francuskiej.

Dojeżdżamy do Kirkjubæjarklaustur. Po zakupach udajemy się na basen, i nie jesteśmy jedynymi turystami, którzy korzystają z jego dobrodziejstw. Na recepcji spotykamy panie z Polski, które tłumaczą nam tutejszy basenowy savoir- vivre, w skrócie – konieczność dokładnego umycia się pod prysznicem. Jak się okazuje jednak jest to problem, bo wielokrotnie potem spotykaliśmy w szatniach kartki z napisami w języku polskim obrazkowo tłumaczące jakie części ciała należy umyć przed wejściem do wody. Nieco żenujące. Większość miejskich basenów wygląda podobnie – oprócz basenu pływackiego dostępne jest kilka mniejszych basenów termalnych o różnych temperaturach. W najgorętszym ciężko wytrzymać dłużej niż kilka minut. Doskonały relaks.

Po odpoczynku jedziemy w dużo lepszych humorach. Droga wiedzie płasko lub lekko w dół wzdłuż kolejnych pól lawy. Na horyzoncie majaczy ostro zarysowujący się masyw górski, opadający niemal pionowo skałami w stronę wybrzeża. Gdy dojeżdżamy bliżej okazuje się, że u jego podnóża znajduje się doskonale osłonięte od wiatru miejsce do rozbicia namiotu. Niewiele więc zastanawiając się korzystamy z tego niezwykle urokliwego miejsca.

12 sierpnia

Rano zbieramy się powoli, i każdy rusza w swoim tempie. Po kilku kilometrach jednak zatrzymuję się przy moście, bo niepokoi mnie moja odległość od Piotrka. Gdy się zbliża, już widzę że coś jest nie tak. Okazuje się, że zupełnie niespodziewanie odnowiła się dawna kontuzja kolana, i każdy ruch pedałem sprawia mu duży ból. Długą chwilę zastanawiamy się co dalej. W tym miejscu zostawać nie ma sensu. W rozpaczy nawet sprawdzam loty powrotne. Przez chwilę próbujemy łapać stopa w kierunku Skaftafell, jednak 99% ruchu to samochody turystów. Po chwili uświadamiam sobie, że nie ma szans żeby ktoś zabrał dwie osoby i obładowane rowery. Powoli ruszamy więc dalej, Piotrek nadaje tempo dostosowując je do swoich możliwości. Na szczęście nie ma wiatru.

Poruszamy się po równinie Skeiðarársandur. Wrażenie jest niesamowite. Teren jest tak płaski, że widać doskonale maleńkie samochody jadące po drodze oddalone od nas o kilkanaście kilometrów. Do tego szara pustynia, i zmieniająca się pogoda. Jak na innej planecie. Mijamy most na rzece Skeiðará i pomnik upamiętniający zniszczenie starego mostu przez powóź w roku 1996.

W dostojnym tempie docieramy do Skaftafell. Znajduje się tu duże centrum turystyczne i camping. Udajemy się spacerem do pocztówkowego wodospadu Svartifoss, gdzie woda spada wzdłuż bardzo efektownych zboczy kolumnowego bazaltu. Po powrocie ja udaję się jeszcze na zwiedzanie podnóży języka lodowca Skaftafell, a Piotrek regeneruje siły w centrum turystycznym. Po powrocie wyjeżdżamy kilka kilometrów aby znaleźć miejsce na biwak, a dalsze decyzje zostawiamy sobie na jutro.

Poprzedni artykuł
Krajobrazy południowej Islandii. Selfoss – Vík í Mýrdal
Kolejny artykuł
Wschodnia Islandia. Skaftafell – Djúpivogur.