Powrót z Gór Przeklętych zaplanowaliśmy na kilka etapów, które zajęły nam w sumie trzy dni. Gdy już zebraliśmy się w komplecie w Plavie, najpierw wyruszyliśmy w kierunku jednego z najbardziej znanych miejsc w Czarnogórze, czyli Parku Narodowego Durmitoru. Naszym kolejnym nieśmiałym pomysłem było ponowne skorzystanie z naszych kajaków (lub wypożyczenie pontonu), i spłwTarą, a przynajmeniej jej fragmentem płynącym przez Durmitor. Rzeka ta tworzy jeden z najgłębszych kanionów na świecie. Oczywiście koncepcje zmieniały się wielokrotnie, czytaliśmy wszystkie informacje zgromadzone w internecie i szukaliśmy najlepszej opcji. Postanowiliśmy podjąć decyzję ostatecznie na miejscu.
Po powrocie do Plavu, zarobieniu zakupów, wypiciu dobrej kawy, zjedzeniu lodów, znaną już z zeszłorocznej trasy drogą przez Tresnjevik ruszyliśmy w stronę kanionu Tary. Pogoda była przepiękna, nie mobilizowało nas więc to do szybkiej jazdy. Kilka stopów na podziwianie widoków i robienie zdjęć spowodowało, że nad słynny most nad Tarą dotarliśmy wczesnym popołudniem.
Po oswojeniu się z tłumami zrobiliśmy rekonesans, i okazało się że: to co jest możliwe po sezonie, czyli wypożyczenie samego pontonu w ogóle nie wchodzi w rachubę, a dwudniowy spływ to jakieś koszmarne pieniądze – czyli niecałe 200 €. Zresztą nawet najkrótsza opcja, czyli dwugodzinny spływ kosztuje 40… Po zlustrowaniu z mostu biegu rzeki stwierdziliśmy również, że nasze zdolności kajakarskie są zbyt niskie na samodzielny spływ kajakiem. Efekt: z całej czwórki jeden odważny płynie kajakiem, jeden wykupuje spływ, jeden będzie obserwował z brzegu, a drugi (chociaż nie w tym samym momencie) z góry. Wszystko to czeka nas dopiero jutro, po sesji pamiątkowych fotek zjeżdżamy zatem na położony centralnie poniżej mostu camping.
Rano mobilizacja. Pakujemy kajak, zakładamy pianki, i w towarzystwie właściciela campingu i rodziny, która również będzie płynęła pontonem dojeżdżamy do miejsca wodowania. Instruktaż, wodowanie, i..płyniemy!
Nurt jest początkowo łagodny, jednak im dalej, tym coraz częściej pojawiają się bystrza. Gdy mijamy od dołu słynny most zaczyna się najciekawszy odcinek trasy. Ponton lawiruje między bystrzami i głazami.
Za pontonem dzielnie utrzymuje się Andrzej. Jeszcze jeden zakręt, na chwilę odwracamy głowy… i Andrzeja nie ma! kajak płynie sam, a Andrzej płynie obok usiłując wydostać się na brzeg. Podejmujemy zatem akcję ratunkową. Najpierw łapiemy kajak, Andrzej w tym czasie gramoli się na (niestety przeciwległy) brzeg. Po krótkiej chwili na złapanie oddechu musi przedostać się ponownie wpław na nasza stronę Tary. Asekuruje go nasz przewodnik. Sprawdzamy ekwipunek, Andrzej doprowadza się do porządku, wypływamy za kolejny zakręt, i… kolejna wywrotka!
Tym razem już łapiemy Andrzeja na wodzie. Tym razem Andrzej decyduje się zostać już z nami na pokładzie. Mimo całego doświadczenia, rzeki górskie w Polsce to ułamek tego co może spotkać kajakarza na Tarze. Powoli dopływamy do końca naszej wycieczki. Po zakończeniu spływu pakujemy się w dalszą drogę, jednak najpierw zawozimy Bartka na jego atrakcję, czyli zjazd na linie pomiędzy dwoma brzegami doliny.
Znad Tary jedziemy na zachód w kierunku Żabljaka, aby skręcić w jedną z najbardziej malowniczych dróg w Europie, wiodąca przez sam środek Durmitoru. Droga jest wąska… i przepiękna! Durmitor to zupełnie inne pasmo górskie od Przeklętych: szerokie doliny i przełęcze, a między nimi wąski pasek asfaltowej drogi. Jedziemy więc z otwartymi ustami fotografując ile wlezie.
Nocujemy na polu namiotowym u podnóża gór. Rano zjeżdżamy tysiącem serpentyn do doliny rzeki Pivy. Widoki znów powalają. Jednym z naszych ostatnich punktów trasy jest ponowne wykorzystanie kajaków, i krótki spływ jeziorem o sympatycznej nazwie Pivsko. Niestety, brzegi jeziora są w większej części niedostępne, zamiast płynąć w kierunku Bośni musimy zadowolić się powrotem w to samo miejsce.
Z miejscowości Pluzine nad jeziorem Pivsko ruszamy już bezpośrednio do Polski. Najpierw wąską doliną Pivy, aż do jej połączenia z rzeką Tarą. Tutaj przekraczamy wąski most graniczny, i wjeżdżamy na terytorium Bośni. Tutaj… czeka nas najgorsze 20 km w ciągu całej podróży! Widać, że Bośniacy bardzo się starają, żeby tę drogę międzynarodową doprowadzić do stanu używalności, ale w międzyczasie musi nam wystarczyć telepanie się 20 km/h i podziwianie widoków dokoła.
Popołudniu dojeżdżamy już do naprawdę ostatniego punktu naszej wycieczki: Sarajewa. W 2014 roku ominęliśmy go z daleka, tym razem nie mogło zabraknąć go na naszej trasie. Do centrum wjeżdżamy szeroką aleją, która w świecie stała się sławna dzięki filmowi „Aleja Snajperów”. Mimo, że od wojny minęło już 20 lat, na niektórych budynkach wciąż widać ślady pocisków. Na szczęście stare centrum miasta żyje tak, jakby nie zaznało tych strasznych chwil. Uliczki pełne straganów i sklepów, knajpki kuszą smakołykami, a nad głowami fruwają gołębie. I tylko las białych obelisków na cmentarzach nad miastem przypomina o tragicznych wydarzeniach lat dziewięćdziesiątych.
W Sarajewie spędzamy całe popołudnie, i przed wieczorem ruszamy w dalszą drogę. Przez Doboj, Osijek i Budapeszt jedziemy do Polski. Naszą drogę urozmaicają nam (chociaż w drugim przypadku nie jest to dobre słowo): kelner oszust w restauracji, oraz wypadek drogowy – pożar furgonetki na obwodnicy Budapesztu. Wisienką na torcie była próba przejechania przez centrum Budapesztu o 4 nad ranem bez nawigacji, która zakończyła się czterokrotnym przekroczeniem Dunaju (za każdym razem oczywiście innym mostem!). Poczuliśmy się trochę jak rodzinka Griswaldów krążąca po londyńskim rondzie. Gdy już znaleźliśmy się na właściwej trasie jak po sznurku przez Sahy i Bańską Bystrzycę podążyliśmy do ojczyzny.