Lato 2015 roku sprzyjało wycieczkom górskim – a może ja miałem takie szczęście? Za każdym razem, kiedy wybierałem się w Tatry, witała mnie piękna pogoda, błękitne niebo, i co najważniejsze – żadnych burz na horyzoncie! Na swojej mapie odwiedzonych szlaków tatrzańskich dodałem więc kilka nowych tras, na które od dłuższego czasu miałem ochotę. Jedną z nich była wycieczka na Czerwoną Ławkę, którą połączyliśmy z wycieczką przez kolejne przełęcze – Rohatkę i Polski Grzebień.
Pobudka o 4:00, przystanek w Katowicach, i o 8:00 rano meldujemy się w Starym Smokovcu. Niestety na dobry początek zostajemy skrojeni za parking, ale w tej okolicy niestety to normalne. Pakujemy plecaki i ruszamy na szlak. Pierwsze kilometry to popularna droga na Hrebienok. Trochę asfaltem, trochę szlakiem, ekspresowo dochodzimy do zabudowań Siodełka. Patrzymy na zegarek – prawie połowa czasu z tabliczki! Wspaniałą pogoda napędza nasze nogi. Nie zatrzymujemy się tutaj, ruszamy dalej. Tempo zwalniamy dopiero na zakosach, które wyprowadzają nas do schroniska Zamkovskiego. Tutaj chwila na drugie śniadanie, uzupełnienie kalorii, i lecimy dalej.
Powoli zaczynają się widoki… Jestem pierwszy raz w dolinie Małej Zimnej Wody… i jestem oczarowany. Dokoła szczyty, i dobrze dla motywacji lub nie, na brzegu progu górnego piętra doliny widoczne schronisko Teryego. Nieco już wolniej dochodzimy do chaty. W schronisku gwar różnych języków, czuję się nie jak na Słowacji, ale co najmniej gdzieś w Alpach. Słońce dalej przygrzewa, ale czuć już spadek temperatury. W końcu to ponad 2000 metrów!
Dobrze się siedzi, ale trzeba ruszać dalej. Szlak wyprowadza nas obok Stawów Spiskich na pobiski grzbiet, by za chwilę sprowadzić do Lodowej Dolinki. Stąd już widać obydwa szlaki prowadzące dalej – zakosy prowadzące na Lodową Przełęcz, oraz wcięcie Czerwonej Ławki. Im wyżej podchodzimy piargiem do podnóża przełęczy, tym kolejka idących szlakiem zagęszcza się. Gdy dochodzimy do pierwszych łańcuchów, i za nami, i przed nami ciągnie się łańcuszek amatorów zdobycia przełęczy. Ku mojemu zdziwieniu, na szlaku przygotowane są dwa rzędy łańcuchów, co daje możliwość przejścia szlaku w dwóch kierunkach.
Naczytałem się sporo o tej przełęczy mrożących krew w żyłach opisów, że jest to najtrudniejszy szlak Tatr Słowackich… i powiem szczerze, że stojąc po 20 minutowej wspinaczce na przełęczy poczułem duży niedosyt. Zdecydowanie lepszym określeniem na tę trasę jest „Zawrat Tatr Słowackich”, choć i tutaj powiedziałbym, że subiektywnie trudności są nieco mniejsze.
Na przełęczy jest tak mało miejsca, że szybko ewakuujemy się, i po kilku klamrach po drugiej stronie przełęczy znajdujemy się na wygodnej ścieżce sprowadzającej nas w dolinę Staroleśną. Podnóżami Jaworowego schodzimy coraz niżej. Widoki zmieniają się. Z wąskich dolin przechodzimy do szerokiej doliny Staroleśnej. Imponujący wysokogórski krajobraz, mnóstwo szczytów na horyzoncie, prawdziwa uczta dla oka.
Po niecałej półtorej godziny dochodzimy do schroniska. Tutaj dłuższą chwilę regenerujemy siły, zastanawiając się co robić dalej, ale dzień przed nami jeszcze taki długi… Trochę niepewni ruszamy dalej. Jako nagrodę za naszą decyzję, możemy najpierw posłuchać, a potem zaobserwować z bliskiej odległości świstaka. Gdy zza kolejnego zakrętu wyłania się Rohatka, robi na mnie dużo większe wrażenie, niż Czerwona Ławka. Co prawda po tej stronie nie widać dużych trudności technicznych, jednak (chyba) większa wysokość względna sprawia, że przełęcz wygląda bardziej majestatycznie.
Szlak wiedzie po rumowisku skalnym, jest nieco słabo oznaczony, więc idę nieco na czuja. Pod koniec skały zastępuje sypki grunt. Już za chwilę meldujemy się w wąskiej szczerbinie przełęczy.
Po drugiej stronie piękny widok… i wiodące niemal pionowo w dół klamry. Pierwszy rzut oka, i juz rosną emocje. Na szczęście podobnie jak na Czerwonej Ławce dostępne są dwa rzędy łańcuchów. Mateusz wybiera klamry, ja wiodący obok łańcuch. Tutaj, żeby znaleźć oparcie dla stóp już trzeba solidnie kombinować, i nie patrzeć w dół, bo schodzimy prawie pionowo. Na szczęście po kilku metrach jest już łatwiej, a po 10 minutach stoimy już na kolejnej ścieżce wiodącej na Polski Grzebień.
Po pół godzinie siedzimy na trzeciej w tym dniu przełęczy. Czas jednak płynie, a przed nami droga do domu, po dłuższym zastanowieniu się jednak rezygnujemy z wdrapania się na Małą Wysoką, i przez dolinę Wielicką schodzimy w dół. Ale to nie koniec… Czeka nas wisienka na torcie. Na zielonych halach witają nas dwa stada kozic, które urządziły sobie popas. Dolina zasnuwa się cieniem, zmykamy więc w dół, do Smokovca.