Słońce wschodzące nad oceanem spowodowało, że nasz samochód z całkiem wygodnego miejsca noclegu powoli zaczął zmieniać się w saunę. Gdy temperatura nieuchronnie zmierzała do takiej, jaka panuje w piekarniku zdecydowaliśmy się włączyć silnik oraz przycisk AC i ruszyć z Raz al Jinz z powrotem na północ.
Pierwszym celem było miasteczko Sur, którego centrum ominęliśmy wczoraj wieczorem jadąc z nawigacją. Pojawiliśmy się tam około 10:00, zatem w doskonałej porze na śniadanie. Nauczeni doświadczeniem wypatrywaliśmy szyldu Coffee Shop, i po chwili udało się takowy znaleźć. Niestety, tym razem nie udało się zamówić sandwichy, musieliśmy się zadowolić jedynie dość podłą omańską odmianą hamburgera. Na dodatek wbrew nazwie kawa była rozpuszczalna i nieco obrzydliwa.
Posileni nieco postanowiliśmy się zmierzyć z częścią zabytków, mianowicie z widoczną po drugiej stronie zatoki latarnią morską. Temperatura wzrosła na tyle, że na widoczne nad miastem fortyfikacje już nie mieliśmy siły.
Słońce odebrało nam racjonalne myślenie na tyle, że wpadliśmy na pomysł, aby udać się tam pieszo. Niby to tylko niewiele ponad kilometr, ale naprawdę dotarliśmy tam resztkami sił. Na szczęście samo otoczenie latarni dawało trochę cienia, co dało nam szansę na zregenerowanie sił przed powrotem. Przy okazji stajemy się sami atrakcją turystyczną dla młodzieży wychodzącej z lokalnej szkoły.
Po powrocie do pionu stawia nas świeży zmrożony sok z mango. Ruszamy dalej obiecując sobie kąpiel w jakimś ładnym miejscu. Pierwszym na trasie był drugi z wąwozów, leżący niedaleko od odwiedzonego wczoraj Wadi Shab – czyli Wadi Tiwi.
Dolina ta jest zupełnie inna od odwiedzonej wczoraj – szerokie ujście, po obydwu stronach ściany skalne, a dnem biegnie asfaltowa droga. Drogę co chwilę przecina strumień, który trzeba przejechać w bród. Aż wreszcie przy jednym z takich brodów dojeżdżamy do miejsca, gdzie w krystalicznie czystym rozlewisku pływa grupa miejscowych dzieciaków. Niewiele zastanawiając się wędrujemy też do wody.
Jest tak przyjemnie, że z chęcią zostalibyśmy tu przynajmniej z miesiąc. Po długiej chwili ruszamy na spacer po dolinie korzystając jeszcze kilkukrotnie z płynącego strumienia. Przez pewien czas co chwilę mija nas tubylec w samochodzie bez tylnej szyby próbując nawiązać kontakt i racząc nas lokalnymi hitami z radia.
Po paru godzinach zbieramy się po to, by dotrzeć do kolejnej wodnej atrakcji. Tym razem chcemy dojechać do Bimmah Sinkhole. Pod tą nazwą kryje się kilkudziesięciometrowa „dziura w ziemi” będąca krasowym zapadliskiem. Na jej dnie znajduje się jezioro. Co ciekawe woda wewnątrz jest delikatnie słonawa. Dodatkową atrakcją jest darmowy peeling stóp zapewniany przez miliony mikroskopijnych rybek zamieszkujących jezioro. Dokoła zapadliska teren jest uporządkowany i nawet zaopatrzony w toalety!
Na dół prowadzą strome schody. Spędzamy tu leniwie resztę popołudnia. Co jakiś czas dochodzą grupy miejscowych turystów, ale nie wzbudzamy żadnego zainteresowania. W zasadzie nigdzie nam się nie spieszy, więc zbieramy się dopiero gdy słońce skutecznie zabierze swoje promienie znad całego zbiornika. Przemieszczamy się o… kilkaset metrów. Na pobliskiej plaży znajdujemy kawałek płaskiej i czystej przestrzeni i rozbijamy obóz.