Gdy na e-mail nadszedł kolejny bon z Ryanairowej karty kredytowej do wykorzystania w ciągu kolejnych kilku miesięcy, zacząłem wertować mapę połączeń na stronie irlandzkiego przewoźnika. Nie wiedzieć czemu, do tej pory planując podróże omijałem Grecję. A właśnie Ryanair od pewnego czasu zapewnia całkiem regularne połączenia do greckiej stolicy z Modlina i Katowic. A zatem… do Aten! Moja wrodzona przekora nakazała mi szukać celu podróży innego niż zatłoczone greckie kurorty. I zupełnym przypadkiem zainteresowałem się południowym skrawkiem Peloponezu, gdzie moją uwagę przykuła niezwykła miejscowość – Monemvasia. Położona na wysokiej skale oddzielonej od lądu wąską groblą, na pierwszy rzut oka kojarzy się z Gibraltarem. Stare miasto wciśnięte w zbocze wzgórza i żadnych mega hoteli na horyzoncie. Jedziemy!
Ateny witają… deszczem. Ulewą. Na szczęście spędzamy tutaj tylko jeden dzień, i ruszamy na południe. To był jedyny minus celu wyprawy: z Aten na sam koniec Peloponezu jest prawie 300 km, i do tego jedynie połowa to autostrada (płatna i to sporo!), druga połowa to już wąskie lokalne drogi, które mają swój urok, ale powodują, że cała trasa zajmuje nawet pół dnia.
Tabliczka z nazwą wita nas przy drodze gdy do samej skały jest jeszcze parę kilometrów. Tak naprawdę część na stałym lądzie oznaczona jest na mapie jako Gefira. Sama Monemvasia jest doskonale ukryta w załomach skał tak, że ze stałego lądu jest praktycznie niewidoczne. Z nabrzeża w stronę skały poprowadzona jest grobla utworzona dopiero w XX wieku. Za groblą droga wspina się jeszcze kilometr po zboczu wzgórza, i kończy się bramą wjazdową do miasta.
Brama skutecznie broni do tej pory mieszkańców zarówno przed wjazdem samochodów, jak i w dawnych czasach jeźdźców na koniach. Grube mury szczelnie opasają zabudowania zarówno od strony morza jak i lądu, od tyłu ochronę stanowi wysokie urwisko, na którym znajdowało się niegdyś Górne Miasto. Dzisiaj dolne miasto zamieszkuje na stałe jedynie kilkadziesiąt osób, a górne miasto jest niezamieszkałe od początków XX w. Okres świetności miasto przeżywało w średniowieczu pod rządami Bizancjum, gdy zamieszkiwało tam kilka tysięcy osób. Po zajęciu twierdzy przez Imperium Osmańskie twierdza powoli podupadała. Obecnie wiekowe domy z kamienia zajmują liczne restauracje i kawiarnie oraz niewielkie hotele. Wąskie uliczki tworzą swoisty labirynt, a krajobraz dolnego miasta dopełniają kopuły kościołów. Na samym końcu, już poza murami znajduje się współczesna latarnia morska.
Z dolnego miasta ścieżka wznosi się ostro w górę, by doprowadzić do ruin opuszczonego górnego miasta. Tutaj już nie zamieszkuje nikt. Wśród ruin wznosi się jedynie kościół Agia Sofia. W czasach okupacji tureckiej służył on jako meczet, czego pozostałością jest mihrab zbudowany w jednej ze ścian kościoła.
Na szczycie wzgórza nie widać już prawie nic z dawnej świetności. Cały płaski szczyt wzgórza porośnięty jest zaroślami, ścieżki prowadzą na szczyt skąd można podziwiać całe wybrzeże z położona u stóp wyspy Gefirą.
A co jeśli już zwiedzimy samą Monemvasię? Można wybrać się w podróż po okolicy (tu niezbędny będzie już wypożyczony samochód). Nas zaniosło m.in. do Portu Gerakas (24 km od Monemvasii). Maleńka wioska położona jest nad zatoką podobną nieco do fiordu, stanowiącego naturalny port.
Na nabrzeżu stoi klika knajpek z świeżymi rybami i owocami morza. Innym pomysłem jest wyjazd na południe. Neapol (sic!) to całkiem spore miasto, kilkanaście kilometrów dalej znajduje się ciekawy odcinek wybrzeża z niewielkimi malowniczymi zatoczkami. Ciekawostką geologiczną jest tzw. skamieniały las (dojazd około 2-3 km po szutrowej drodze).
Na południe od Neapolu znajduje się wyspa Elafonissos, na której znajdują się bardzo ładne plaże. Nie zdążyliśmy odwiedzić jeszcze m.in. jaskini Kastania. Atrakcji jest sporo, do tego brak tłumów powoduje, że po trzech dniach pobytu w tej okolicy mam nieodpartą chęć wrócić tutaj jeszcze kiedyś na dłużej.