Jak to nie znacie poezji Hafeza? Nie uczą tego w polskiej szkole? Jak to możliwe – z niedowierzaniem pyta mnie dwudziestokilkulatka na sziraskim lotnisku. Z każdym kolejnym pytaniem jej oczy robiły się coraz większe… Widać u niej ogromne niedowierzanie. Chyba zburzyłem tym stwierdzeniem jej wizję świata…
Przez cały pobyt w Iranie przekonywaliśmy się jak serdeczni, ciekawi świata (i nas przy okazji) oraz życzliwi są Irańczycy. Właśnie – Irańczycy. Bo podchodziliśmy i do nas podchodzili głównie mężczyźni. Z podchodzeniem do kobiet sami z siebie byliśmy ostrożni nie wiedząc jak zareagują. Mimo wszystko wyznaniowy kraj muzułmański ma pewne przepisy dotyczące relacji międzypłciowych. Wiedzieliśmy, że trzeba być ostrożnym, aby kobieta potem nie została o cokolwiek posądzona. A kobiety irańskie ciekawiły:) Niektóre szczelnie zakryte hidżabami. Inne modnie ubrane, z umalowanymi paznokciami i makijażem, mające piękne, długie włosy, które są odkryte, a jedynie z narzuconą na włosy chustą. Właśnie nawet nie hidżabem, a chustą, która specjalnie włosów nie zakrywa.
Ta kobieta na lotnisku jest wyjątkowo urodziwa. Ładna twarz z modnymi czarnymi oprawkami okularów. Długie włosy o barwie jeszcze ciemniejsze niż okulary wystają spod chusty. Stała przy jednym ze stoisk w hali odlotów, a ja mając czas chciałem wypisać kartki pocztowe. Ustawiłem się więc na sąsiednim, pustym stoliku. Nasza czwórka była chyba jedynymi Europejczykami w nowoczesnej hali. A dziewczyna chyba się nudziła lub była ciekawa człowieka z zagranicy… Bo kilkukrotnie mnie zagaduje i zachęca by podejść do niej. Zaznaczam więc, że nie zamierzam nic kupować, a jedynie kartki chciałem wypisać. Nie szkodzi – uśmiecha się.
Dla niej niepojęte jest, że ktoś może nie znać poezji Hafeza. Najważniejszego poety perskiego, jej krajana. Bo Hafez żyjący w XIII w. urodził się i zmarł w Shirazie. Miasto jest więc dumne i szczyci się najsławniejszym mieszkańcem. Jednym z kolejnych pytań, które wprawia mnie w zakłopotanie jest „Jak wam się podobało w naszym mieście?”
No właśnie jaki jest Shiraz? Od samego początku wszyscy (ale to wszyscy!) Irańczycy zagadujący nas o plan wizyty w Iranie mówili „koniecznie jedźcie do Shirazu”. No i pojechaliśmy… Być może za mocno się nastawiliśmy. Ale był jeszcze jeden powód, który zepsuł nam nastroje…
Tego dnia rano wysiedliśmy po całonocnej podróży autokarem z wyspy Keszm na dworcu. W Szirazie było nam zimno. Może to efekt niewyspania, a może na południu tak się wygrzaliśmy. Ruszamy na spacer po mieście, w którym według przewodników aż roi się od zabytków. Idziemy pod twierdzę Karim Khan. Ogromne, grube i wysokie mury twierdza z krzywą wieżą na myśl przywodzą zaraz włoskie zabytki. Jednak jest nam zimno, więc uciekamy dalej.
Jednym z najważniejszych miejsc dla turystów jest Różowy Meczet. Idziemy z wielkimi oczekiwaniami i wchodzimy w zasadzie do maleńkiej świątyni. O co tyle krzyku – to pierwsza nasza myśl. Jednak posłuchaliśmy „mądrych rad” i przychodzimy tam wcześnie rano. I już po chwili zawód ustępuje zachwytowi. I doskonale wiemy skąd wzięła się nazwa „różowy”. Słońce wpada do gmachu przez witraże i oświetla przepięknie zdobione kolumny. Niestety wycieczka Chińczyków postanawia sprawdzić czy 117 – te ujęcie w tym samym miejscu jest ładniejsze niż 116 – te. Po długim oczekiwaniu i wepchnięciu się na dosłownie moment rezygnujemy wiedząc, że pustego wnętrza nie sfotografujemy.
Po sąsiedzku stoi meczet Shah Cheragh. Ledwie stuletni, ale ogromny i piękny kompleks to sanktuarium brata Imama Rezy. Procedura podobna jak w Kom – tym razem wyłapuje nas pan z „miotełką” i dzwoni po przewodnika. Ten, wtrącający co trzecie zdanie frazę „my friends”, oprowadza nas wszędzie i pokazuje zachwycające (co nie znaczy, że piękne 😉 ) wnętrza meczetu. Co ważne nawet tam pozwala na robienie zdjęć. Ciasteczko w biurze, przesłanie ajatollaha do młodzieży i opuszczamy meczet.
Asia z Chrystianem decydują się na wyjazd stopem do Persepolis. My z Łukaszem nie chcemy ryzykować bo czasu mało, a wieczorem mamy samolot, na który bilety kupiliśmy jeszcze w Isfahanie. Wieczorem tego trochę żałujemy słuchając ich opowieści…
A my? My daliśmy się zrobić jak dzieci… Niestety wielka serdeczność, bezinteresowność i życzliwość prawie wszystkich Irańczyków wyłączyła naszą czujność. Prawie – właśnie… Na ulicy zaczepia nas dwóch mężczyzn. Standardowe „Hi, Where are you from oraz What do you want to see in Shiraz?” wyłącza naszą czujność. Pan żegna się z przyjacielem i po wymienieniu przez nas miejsc w planie on dodaje: „a czy nie chcecie obejrzeć wnętrz uniwersytetu? Normalnie nie można tam wejść, ale dziś jest piątek, mogę zaprowadzić, chociaż trzeba będzie dać datek. Wcześniejsza gościnność Irańczyków usypia naszą czujność i zgadzamy się. I choć w głowie rodzi się pytanie w jakiej wysokości ten datek to nie pada ono. Jak się już domyślacie to był właśnie wielbłąd… Przecież to Iran – myślimy – tu nas nikt nie oszuka. O ironio! Facet po angielsku mówi lepiej od nas. Prowadzimy miłą, ciekawą rozmowę, jak zwykle. Nic podejrzanego. Przechodzimy uliczkami jakieś 2 km, a on w tym czasie opowiada, że jest nauczycielem angielskiego i arabskiego. Dochodzimy na miejsce. Gmach w remoncie. Po zapukaniu portier wpuszcza nas do środka. „Przyjaciel” pokazuje nam portal, a drzwi zamykają się z hukiem. Wchodzimy na dziedziniec, przeciskamy się przez zagracone rusztowaniami korytarze, następnie podziwiamy widok z dachu na miasto i… koniec zwiedzania. Ale zanim wyjdziemy dowiadujemy się, że za tę chwilę datek wynosi sporo więcej niż każdy zabytek zwiedzony do tej pory, plus oczywiście opłata za usługę przewodnicką. Po ostrej kłótni odźwierny i samozwańczy przewodnik otrzymują część oczekiwanej doli. Durna dyskusja toczy się jeszcze na ulicy. Szkoda, że nie przejeżdżał żaden radiowóz bo byliśmy tak wściekli, że dalsze chodzenie po mieście to nie było zwiedzanie, a szwędanie się… 🙁
Idziemy pod grób Hafeza. Tłumy ludzi, irańscy żołnierzy niemal ściskają się z nami z radości, że obcokrajowcy doceniają poezję Hafeza 😉 Siadamy w parku, a momentalnie kilkunastoletnie wyrostki podchodzą i próbują żebrać. To zadecydowało o wizerunku Szirazu! Już wiemy, że nam się tu nie podoba. Choć trzeba obiektywnie stwierdzić, że miasto jest ładne, ale jednak Jazd czy Isfahan to to nie jest.
Jeszcze po drodze wejdziemy na chwilę do ciekawie wyglądającego meczetu. I mauzoleum Alego ebn – Hamze okazuje się strzałem w dziesiątkę. Prawie nikogo w środku, zielone szkiełka na ścianach wnętrz tworzą koloryt. A nieliczni wierni z namaszczeniem modlą się dotykając grobu świętego. Siadamy w kącie i w milczeniu kontemplujemy 😉
Po wizycie na targu nasza grupa się znów łączy i miejskim autobusem jedziemy na lotnisko. Kosztuje nas to jakieś 30 groszy od łebka, gdy taksówkarze żądali przynajmniej 20 złotych… Oczywiście Asia jedzie z nami w męskiej części. Bo mężczyźni do dwudrzwiowych autobusów wsiadają pierwszymi drzwiami, albo pierwszą połową drugich, a kobiety prawidłowo idą za barierkę siedzieć.
Na lotnisku przechodzimy przez tak drobiazgową kontrolę, jak ja jeszcze nigdy w życiu. Musiałem nawet włączyć mój aparat by pokazać, że to nie atrapa. A po prześwietleniu plecaka pada pytanie musiałem udowodnić, że to co wyglądało na power-banka nie jest jednak czymś innym. Pozostaje więc oczekiwanie na samolot. A że godzina odlotu krajowych lotów często bywa bardzo szacowana, więc trzeba się uzbroić w cierpliwość. Ten czas chcę spożytkować na wypisanie pocztówek. I to jest pretekstem do zagadania mnie przez czarnowłosą pracownicę. Na pytanie jak mi się podobał Sziraz przed oczami mam zachwycającą… wyspę Keszm, Jazd i Esfahan. No i pamiętam o oszuście z uniwersytetu. Próbuję jakoś ratować sytuację by nie urazić mojej rozmówczyni… Zapowiadają samolot. Tylko godzina po czasie, a kartki nadal nie wypisane…