Przedstawił się jako tajny agent niemieckiej policji. Machnął jakąś plakietką. Ale wspominał też coś, że siedział w niemieckim więzieniu i inwigilował dla policji… No właśnie! Kogo? Po co? Kiedy? I ten obcy człowiek w drodze z lotniska zamiast zawieść nas pod hotel zawiózł do siebie. To jest w końcu Iran. Po tylu dniach nie powinno nas już to dziwić. Ale jednak lampka ostrzegawcza gdzieś nam w zakamarkach mózgu mruga. To co? Zostajemy tu czy spadamy…?
Jedna noc w autokarze, cały dzień w Szirazie i wieczorny lot do Teheranu. Minęła już dawno północ, a my w kolejną noc nieumyci, zmęczeni i śpiący nie mamy noclegu i siedzimy w mieszkaniu popijając spokojnie herbatę. Rozglądamy się po pokoju. Wygląda jak antykwariat. Półki pełne są bibelotów, pamiątek, starych zdjęć i różnych pięknych rzeźb i naczyń. Aż nie sposób tego wszystko opisać.
Pierwotnie mieliśmy spać u rodzeństwa, które nocleg oferowało przez CS. Samolot z Szirazu wylądował o 22.30, więc nie jest to pora na wybrzydzanie w poszukiwaniu miejsca do spania. Fokker, którym lecieliśmy w pierwszym momencie zrobił dobre wrażenie. Później doczytamy, że ostatni egzemplarz tego modelu wyprodukowano w 1997 r. Ostatni… A najstarszy ma 30 lat. W środku lepiej się nie rozglądać, gdy widzi się drobne uchybienia, typu rozpadający się podłokietnik czy okno uszczelnione niedbale mazią wyglądającej jak mieszanina kitu i gumy do żucia. Sam lot jest jednak bardzo przyjemny, obsługa miła, duże porcje smacznego kurczaka jak na godzinny, krajowy lot. Śmialiśmy się, że komunikaty kapitan wypowiadał także po angielsku wyłącznie ze względu na naszą obecność na pokładzie. Nie mogę się na lotnisku powstrzymać przed zrobieniem ze schodów zdjęcia samolotu. Obsługa zwraca mi uwagę, ale – o dziwo – nie nakazuje usunąć zdjęcia z aparatu 😀
Odbieramy bagaże i wciąż nie bardzo wiemy gdzie mamy dojechać na nocleg. Mamy niby jakiś adres od rodzeństwa, ale… Dzwonimy do nich kilkukrotnie, ale bez większego efektu. Taksówkarze widząc adres najpierw nie wiedzą gdzie to jest, potem reagują, jakby nocą do tej dzielnicy nie chcieli jechać. Jeden z nich wprost mówi, że nie chce, żebyśmy o tej porze jechali do tej dzielnicy. Sami nie wiemy co o tym myśleć, w dodatku ceny za przejazd są bardzo wysokie… Ale nie mamy wyboru. Metro o tej porze i tak nie jeździ z dworca, który jest gdzieś zaraz obok lotniska. Tylko kompletnie nie wiemy gdzie… Brak precyzyjnych drogowskazów. Lekko wystraszeni reakcją kierowców wracamy do terminala i sprawdzamy w Internecie opinie o naszych gospodarzach. A tam pomiędzy pozytywnymi pojawia się takie, które nasz entuzjazm lekko hamują. W końcu zapada decyzja – śpimy w jakimś hotelu. Telefonicznie odwołujemy nasz przyjazd…
Z tłumu taksówkarzy nasza uwagę zwraca jeden. Mówi perfekt (w warunkach irańskich oznacza to płynnie, i komunikatywnie) po niemiecku i to wystarcza by przekonać Asię i Christiana. Po drodze kierowca się rozgaduje i od słowa do słowa, jak to w Iranie proponuje by po drodze… go odwiedzić. Wchodzimy na pierwsze piętro do mieszkania, a tam przygotowane są już… 4 materace. Pomni przygody w Szirazie z anglistą zrodziły się niektórym z nas wątpliwości. Przypominają nam się różne opowieści. Począwszy od takich o podrzucaniu narkotyków w Ameryce Południowej (a duże bagaże wciąż są na dole w bagażniku 😉 ) po bardziej przyziemne, więc liczymy w myślach, ile mamy gotówki przy sobie. Ostatecznie po burzliwej dyskusji grzecznie mówimy, że będziemy nocować jednak w hotelu. Widać, że niedoszłemu gospodarzowi robi się przykro. Umawiamy się więc na transport na lotnisko na kolejny dzień. Chwilę jeszcze spędzamy na pogaduchach przy herbacie i schodzimy na dół i jedziemy na noclegu do hotelu (hostelu raczej…) Mashhad. Nasz kierowca nie może znaleźć go w plątaninie poprzecznych ulic, więc zniecierpliwiony zamiast objeżdżać dookoła po prostu sunie jednokierunkową pod prąd.
Podstawowym plusem noclegu jest dobra lokalizacja. Blisko stąd do placu Imama Chomeiniego. I tak szybko zasypiamy…
Kolejnego dnia na śniadanie gorący chleb z pobliskiej tradycyjnej piekarni. Żałuję, że po zakupy poszedłem bez aparatu. Czekam na chleb, który gorący owijany jest w starą gazetę i piekarz wyskubuje z niego większe kawałki kamieni, które służą w piecu do utrzymania ciepła.
Wychodzimy na ostatnie zakupy owoców na targu. Jeszcze pojedziemy pod polski cmentarz zmarłych, których po układzie Sikorski – Majski Stalin ostatecznie wypuścił z ZSRR. Jednak wielu z nich było w takim stanie, że ucieczka z piekła na ziemi nastąpiła zbyt późno… Niestety koło 17.00 cmentarz był już zamknięty. A szkoda… Sama nekropolia z krzyżem na bramie znajduje się sporo od centrum, więc można zobaczyć jak żyją obrzeża Teheranu. Autobusem miejskim wracamy na czuja do centrum. Gdy on skręca na północ zaraz wysiadamy 😉
Za ostatnie perskie pieniądze (co do riala/tomana mamy przygotowane pieniądze na transport na lotnisko) kupujemy kilka porcji frytek (po dwutygodniowym wyjeździe nie wzięliśmy pod uwagę, że kantory mogą działać do 16:00, więc więcej gotówki brak) mając świadomość, że kolejne jedzenie to albo będą nasze zapasy albo posiłek w samolocie, względnie zakupy na lotnisku…
Wychodzimy najedzeni, przechodzimy zatłoczonymi ulicami jakieś 300 metrów, gdy… goni nas zziajany gość. „Hey, mister!” Patrzymy a to… jeden z pracowników tego lokalu, gdzie jedliśmy frytki… Zostawiliśmy reklamówkę pełną tradycyjnego szafranowego irańskiego cukru na patyku przeznaczonego na prezenty 😉
No, tak! Ostatni raz przekonujemy się jak życzliwi i uczynni potrafią być Irańczycy. Skąd on wiedział, w którym kierunku nas szukać?
Na lotnisku szybko zasypiamy na krzesełkach. 3 – 4 godziny snu okażą się zbawienne później. Po przejściu odprawy, drobnych zakupach z żalem patrzymy na irańską ziemię. Nie sposób oddać tego co czuliśmy…
Ciekawi i pełni obaw lądowaliśmy kilkanaście dni wcześniej, a wylatując zadawaliśmy sobie pytania: Jak się w najbliższym czasie ten kraj zmieni? Czy zniesienie sankcji pomoże mieszkańcom? I jak reżim się zachowa…? A po drugie: Czy dane nam będzie tu powrócić…? Bo że warto to wątpliwości do dziś nie ma 🙂