Nadszedł czas urlopu, korzystając więc z wolnego czasu postanowiłem dokończyć zeszłoroczną wędrówkę czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim. Tym razem w wędrówce towarzyszył mi kuzyn Piotr, dla którego była to pierwsza dłuższa wyprawa z plecakiem. Niestety tym razem również nie udało się dokończyć trasy, ale wszystko po kolei…
Dzień 1 – 1 lipca 2013 r.
Krynica – Izby
Wyjeżdżamy z Dąbrowy Górniczej 1 lipca. PKS do Krakowa ma być przelotowy, i szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak bardzo może być zapełniony, więc gdy kilka minut wcześniej podjeżdża bus, nie zastanawiamy się wiele. Dopiero po zapłaceniu za bilety okazuje się, że zostały dla nas tylko miejsca stojące. Ruszamy. Czas zabijam obserwacją pracy kierowcy, który łagodnie mówiąc nie wzbudza zaufania. Jazdę umila sobie rozmową przez telefon z kolegami, co w połączeniu ze zmianą biegów powoduje, że przez dużą część czasu kierownicę podtrzymuje nogami. Jakoś jednak dojeżdżamy 😉 w Krakowie mamy czas na krótki spacer na Stare Miasto. Dalsza podróż do Krynicy Szwagropolem przebiega bez zakłóceń.
O 13:00 dojeżdżamy do kurortu. Szybkie zakupy i ruszamy w trasę. Dzisiejszy etap jest niezbyt długi, jednak po półrocznym siedzeniu przy biurku i 10 km z załadowanym plecakiem może dać się we znaki 😉 Na dobry początek czeka nas podejście pod Huzary. Szlak wiedzie z centrum Krynicy najpierw ulicą wzdłuż pensjonatów, by po kilometrze skręcić w lewo do lasu. Podejście od początku jest dość strome, lecz po krótkiej chwili wypłaszcza się. Kilka zakosów szlaku i po krótkim czasie jesteśmy na szczycie. Podejście w sam raz na rozgrzewkę. Po drodze mijamy kilku turystów. Schodzimy do Mochnaczki. Niestety w pewnym momencie szlak skręca w lewo na łąki, ale my orientujemy się idąc drogą dobre kilkaset metrów dalej. Nie chcemy wracać, decyduję więc, że nadrobimy kilkaset metrów idąc polną drogą a następnie asfaltem. W Mochnaczce robimy krótki postój, by następnie wyruszyć w stronę Banicy. Przy drodze ucinamy krótką pogawędkę z panami degustującymi wino w cieniu przydrożnych drzew. Po wyjściu ze wsi czeka nas niewielkie podejście, nagrodzone pięknym widokiem do widoczną w centralnym miejscu cerkwią św. Michała.
Po chwili podejście w stronę Mizarnego jest już łagodniejsze, a po jeszcze jednej chwili schodzimy już łąkami w stronę Banicy. Z Banicy jeszcze tylko krótkie podejście w stronę Izb. Nocleg w gospodarstwie agroturystycznym „Regiecówka”. Bardzo dobre warunki, i do tego pyszne jedzenie 😉
Dzień 2 – 2 lipca 2013 r.
Izby – Hańczowa
Drugi dzień rozpoczynamy nie spiesząc się, gdyż przed nami tylko 14 km do Regietowa. Na dobry początek czeka nas niewielkie podejście w stronę Ropek. Szlak wiedzie szeroką leśną wygodną drogą. Dopiero po zejściu z niewielkiej przełęczy schodzimy do lasu. Teraz wąska i podmokła ścieżka sprowadza nas na dużą łąkę z której rozlega się widok na dolinę z położoną w niej wioską Ropki. Powoli schodzimy w dolinę. Mijamy tablicę z nazwą wsi w języku polskim i łemkowskim. Po pewnym czasie zaczyna się asfalt, który wśród pól doprowadza nas do Hańczowej. Tam robimy zakupy, i decydujemy się jednak zostać tutaj na noc. Znalezienie noclegu jednak sprawia nam nieco kłopotów, gdyż, cytując poznanego turystę: ”Roman się skończył”. Roman, czyli dobrze znane wielu noclegi przy barze „u Romana” – zamknięte na 4 spusty. Po krótkim poszukiwaniu znajdujemy jednak oddaloną o 1,5 km bardzo przyjazną agroturystykę „Pod Grzybkiem”, którą niniejszym polecamy.
Dzień 3 – 3 lipca 2013 r.
Hańczowa – Wołowiec
Kolejny dzień zaczynamy od wdrapania się na Kozie Żebro, czyli lokalny Mount Everest. Jak na Beskid Niski czeka nas sporo podejścia. Na dobry początek niemal gubimy szlak, gdyż oznakowanie przy zejściu z asfaltu jest fatalne. Pierwszy kilometr szlak prowadzi błotnistą ścieżką dla bydła wzdłuż potoku, dopiero później przez łąkę wyprowadza na gruntową drogę. Ale szczęście wędrówki drogą trwa krótko, po kilkuset metrach ścieżka skręca w lewo trawersując początkowo łagodnie, później coraz ostrzej Żebro. Dopiero tuż przed szczytem czeka nas chwila oddechu. Niestety mimo włożonego wysiłku nie zostajemy nagrodzeni widokami, gdyż szczyt jest całkowicie zalesiony. Schodzimy więc do Regietowa, zejście jest dużo bardziej strome od podejścia. Przechodzimy w bród rzeczkę, mijamy studencką bazę namiotową, i zaczynamy się wspinać pod kolejny pagórek na naszej trasie – Rotundę. Jest ona o tyle interesująca, iż na szczycie znajduje się niemal zapomniany cmentarz z czasów I wojny światowej.
Przez wiele lat znajdował się on w ruinie, i dopiero w ostatnich latach prowadzone są tutaj prace remontowe, które mają przywrócić tu porządek. Spędzamy dłuższą chwilę, chłonąc atmosferę miejsca. Ale czas na nas. Teraz czeka nas kilka kilometrów zejścia do Zdyni. Dochodzimy po 13:00. Słońce daje się we znaki. Z ławki przed sklepem ściąga nas tylko świadomość, że przed nami jeszcze 11 km do dzisiejszego celu. Z racji temperatury idzie się fatalnie. Gdy skręcamy z asfaltu na szlak wiodący w stronę Popowych Wierchów chce nam się wyć! Czeka nas 30 minut bardzo stromego podejścia, na którym wylewamy hektolitry potu. Dobijają nas komary. Na szczęście po wdrapaniu się na grzbiet wędrówka staje się przyjemniejsza. Po kilku kilometrach schodzimy w stronę Krzywej, i jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić, szlak jest oznakowany tak słabo, że kilkukrotnie go gubimy. Po zejściu do Krzywej, przecinamy asfalt i zaczyna się dżungla. Tym odcinkiem GŁÓWNEGO Szlaku Beskidzkiego nie szedł chyba nikt od miesięcy! Przedzieramy się przez strumyk, a następnie przez niemal dwa kilometry musimy walczyć z chaszczami do pasa. Musimy też pokonać dość niebezpieczne miejsce, w którym ścieżka została podmyta przez potok płynący kilka metrów niżej. Dopiero na 3 km przed dojściem do dzisiejszego celu, którym jest Wołowiec szlak zaczyna prowadzić szeroką leśną drogą. Nocleg w Wołowcu znajdujemy w przemiłej Chacie u Kasi.
Dzień 4 – 4 lipca 2013 r.
Wołowiec – Nieznajowa
Zmęczeni wczorajszymi trudami robimy sobie dzień odpoczynku 😉 W ramach rozruszania nóg idziemy zwiedzić znajdującą się we wsi Cerkiew Opieki Matki Bożej w Wołowcu. Co ciekawe, w czasie wakacji w cerkwi codziennie możemy spotkać panią przewodnik, która za darmo opowiada o historii tego miejsca. Najważniejsze chyba jest to, że pani przewodnik pochodzi z tutejszej okolicy, i bardzo ciekawie przedstawia wydarzenia związane z historią wsi. Po krótkim zwiedzaniu Piotrek wraca odpoczywać, a ja wybieram się na spacer żółtym szlakiem do położonej kilka kilometrów stąd Nieznajowej, czyli nieistniejącej łemkowskiej wsi. Droga do celu jest mi znana, bo trzy lata temu dwukrotnie przebyłem ją rowerem. Okolica jest dzika, ścieżka kilkukrotnie przekracza w bród potok. Z lasu wychodzę na rozległą łąkę. Na niej można dostrzec pojedyncze drzewa owocowe. Można sobie tylko wyobrażać domy stojąe między nimi. Do akcji „Wisła” wieś zamieszkiwało około 250 osób.
Z ludnej przed wojną wsi pozostały tylko krzyże stojące przy domach – niemi świadkowie tragedii, która dokonała się tutaj. Wracam do Chaty idealnie na obiadokolację. Resztę popołudnia spędzam na lekturze książki, wydanej… przez wydawnictwo Czarne, oczywiście z Wołowca 🙂
Dzień 5 – 5 lipca 2013 r.
Wołowiec – Kąty
Kolejny dzień – komu w drogę temu czas. Koniec lenistwa. Na początek czeka nas niewielkie podejście do Bartnego. Mimo zapowiadanych opadów, nic nie wskazuje na deszcz. Chyba po raz pierwszy w życiu pogoda z meteo.pl robi mnie w konia. Niezły ubaw muszą mieć pozostali goście Chaty, którym wczoraj z miną proroka wieszczyłem nadchodzący front atmosferyczny ;)Przy bacówce w Bartnem robimy krótki postój, i ruszamy w kierunku Magury Wątkowskiej. Początkowo droga nie jest trudna, jedynymi utrudnieniami jest błoto, które zalega na większym obszarze niewielkiego wypłaszczenia. Dopiero po pewnym czasie droga unosi się nieco do góry, ale samo zasadnicze podejście nie jest długie. Na szczycie spotykamy dwóch rowerzystów. Wkraczamy na teren MPN. Na jego terenie obowiązują bilety wstępu, w które z racji braku budki możemy się zaopatrzyć… wysyłając SMS. Z Magury droga jest bardzo przyjemna, i aż do końca dnia wiedzie lasem. Chwilowe podejścia nie są strome. Dopiero po minięciu jednej z przełęczy czeka nas ostre podejście na Kolanin. Słońce cały czas dopieka, jednak na szczycie słyszymy bardzo oddalone pomruki burzy. Przyspiesza to nasze tempo. Zejście jest równie strome, co przy naszych zmęczonych nogach sprawia nieco kłopotu. Z racji, że dzisiejszy dzień i tak jest długi, decydujemy się nieco skrócić dzisiejszą trasę o kolejną przełęcz, i zejść do Desznicy, aby Kąty osiągnąć drogą asfaltową.
Niestety w Desznicy nie ma sklepu, w którym moglibyśmy uzupełnić zapasy picia, więc musimy drałować jeszcze 5 km do Kątów. Nocleg znajdujemy w domu tuż przy moście, który bardziej niż agroturystyką jest nastawiony na wynajem pokoi dla robotników. Pokój, który dostajemy jest jednak bardzo przestronny z dużą kuchnią i łazienką, zatem nic więcej do szczęścia nam nie trzeba.
Dzień 6 – 6 lipca 2013 r.
Kąty – Chyrowa
Burza postraszyła, postraszyła i poszła sobie, zostawiając mglistą i deszczową pogodę. We mgle i strugach własnego potu wdrapujemy się z powrotem z najniższego punktu GSB na grzbiet pasma Łysej Góry. Dzisiaj plany bynajmniej nie są ambitne. Chcemy dojść jedynie do Chyrowej, gdyż następne miejsce noclegowe znajduje się dopiero w Iwoniczu. Zresztą pogoda jest na tyle ponura, że w ogóle nie skłania do wędrówki. Droga do Chyrowej po osiągnięciu grzbietu jest łatwa, i zajmuje nam jakieś trzy godziny.
W Chyrowej wynajmujemy pokój w prywatnym schronisku, które co prawda jest zajęte niemal w całości na kolonie połączone z obozem tenisowym, jednak dla nas znajduje się ostatni pokój, który jest bardzo nietypowy, gdyż składa się z krótkiego korytarzyka, i dwóch „wnęk grobowych” 😉 Niedostatki pokoju rekompensuje jednak niezła atmosfera, piękne widoki, i przede wszystkim olbrzymie ilości pysznego jedzenia serwowane przez przemiłą panią gospodynię.
Dzień 7 – 7 lipca 2013 r.
Chyrowa – Iwonicz Zdrój
Rano okazuje się, że przebieg szlaku jest kompletnie zmieniony w porównaniu z mapą w której posiadaniu jesteśmy. Zamiast na grzbiet leżącego po drugiej stronie doliny grzbietu, szlak prowadzi wzdłuż potoku, by po kilku kilometrach wyprowadzić nas na asfalt za wsią. Dopiero po kolejnym kilometrze skręca ostro w lewo, wprowadzając nas w największe błoto jakie w życiu widziałem. Zrywka i transport drzewa zrobiły z drogi rzekę pełną błota. Po półgodzinnej wędrówce w takim błocie nasze buty wyglądają koszmarnie. Na szczęście szlak po pewnym czasie skręca z głównej drogi w prawo. Do samej pustelni szlak wiedzie ścieżką wzdłuż stromego zbocza. Do Pustelni docieramy na 11:00. Bierzemy udział w polowej Mszy Św., i zaraz ruszamy w dół. Szlak szybko odbija w lewo od drogi dojazdowej do Pustelni, i kluczy dochodząc do ruchliwej drogi krajowej numer 9. Oczywiście tradycji stało się zadość, i w połowie zejścia gubimy tragicznie oznakowany szlak. Tym razem wystarczyło na szczęście kierować się na azymut za szumem samochodów. Po zejściu w dolinę robimy przerwę obiadową, aby nabrać sił przed kolejnym wymagającym podejściem. Przed nami Cergowa, która wznosi się stromym zboczem przed nami. Po wyjściu ponad zabudowania ścieżka staje się trudna, wręcz irytująca. Ze swobodą między tymi krzakami poruszają się chyba tylko kozy. Dopiero po dojściu do granicy lasu podejście staje się wygodniejsze, chociaż wciąż bardzo strome. Cergowa ma tylko 716 m n.p.m., jednak „spacer” na szczyt pozostaje na długo w pamięci 😉 W połowie drogi nachylenie jest już mniejsze. Koniec końców docieramy na szczyt. Niestety widoków nie ma prawie wcale, a chmury powodują, że jest dość ponuro. Siedzimy więc krótką chwilę przy krzyżu, i schodzimy na dół.
Szlak wiedzie teraz wzdłuż porośniętego bukami wydłużonego grzbietu Cergowej opadającego niemal urwiskiem ku północy. Po pewnym czasie ścieżka stromo sprowadza nas w dół, ostatecznie doprowadzając do asfaltu powyżej wsi Lubatowa. Teraz czeka nas nieco monotonny odcinek asfaltem. W Lubatowej niewielkie zakupy. Skręcamy w drogę w stronę Iwonicza, jednak okazuje się ona nie tą właściwą drogą, przez co przez dłuższą chwilę idziemy równolegle do asfaltu. Nasza ekstrawagancja kończy się efektowną wspinaczka przez rów i łąkę, aby dotrzeć do właściwego szlaku. Schodzimy do Iwonicza. Wśród tłumów wczasowiczów wyglądamy nieco egzotycznie. Nocleg znajdujemy przez telefon. Okazuje się, że do naszego pensjonatu musimy jeszcze się wspiąć do dzielnicy znajdującej się ponad doliną Iwonki. Właściciel nie jest zbytnio zadowolony, że musi nas gościć na jedną noc, ale chyba przy nadmiarze wolnych miejsc dobry i zarobek kilkudziesięciu złotych 😉 Widząc nasze ciuchy profilaktycznie zabiera tylko z pokoju tapicerowane krzesła 😛 Korzystamy z dobrodziejstw cywilizacji, i zamawiamy pizzę przez telefon. Przez okno widać neony domów uzdrowiskowych, a z oddali słychać melodię Białego Misia… Ehh, sanatoria 😛
Dzień 8 – 8 lipca 2013 r.
Iwonicz Zdrój – Puławy Górne
Piotrek wraca do domu, a ja ruszam dalej mając nadzieję skończyć szlak. Pierwsze 6 km dzisiaj wiedzie zboczami Suchej Góry i Glorietki do Rymanowa. Widoków nie ma, jedynym urozmaiceniem jest strome zejście i podejście, którymi szlak ścina zakosy leśnej drogi. W Rymanowie krótki postój. Z uzdrowiska szlak wiedzie w stronę nieistniejącej wsi Wołtuszowa. Jedynymi śladami po zabudowaniach jest ogrodzone cerkwisko i cmentarz, na którym zachowało się kilka nagrobków. Dzisiaj pogoda jest już niemal upalna. Szlak teraz wspina się na widoczne nieopodal wzniesienie wśród łąk.
Łąki przypominają nieco połoniny, o czym przypomina jeden z drogowskazów wskazujący kierunek właśnie do „beskidzkiej połoniny”. Na samej górze czeka ławeczka. Odpoczywam chwilę podziwiając widoki. Szlak schodzi do lasu, aby doprowadzić po pół godzinie do doliny Wisłoczka. Mijam bazę namiotową SKPB. Teraz jeszcze tylko około 7 km asfaltem. Odcinek jest nieco monotonny. Pod koniec trasy czuję już znużenie. W Puławach okazuje się, że są tylko dwa miejsca w których można zanocować, z czego jedno akurat przechodzi remont (lipiec na marginesie jest dobrym terminem na remont w ośrodku wypoczynkowym) 😉 W drugiej agroturystyce pani też nie wygląda na zbyt szczęśliwą na mój widok, słysząc jednak że mam własny śpiwór i nie musi szykować pościeli wpuszcza mnie do środka 😉
Dzień 9 – 9 lipca 2013 r.
Puławy Górne – Komańcza
Od rana trochę męczy mnie ścięgno Achillesa, ale i tak za bardzo nie mam wyjścia, bo z Puław i tak nie ma się jak wydostać za pomocą komunikacji publicznej 😉 Dzisiaj czeka mnie najdłuższy odcinek na trasie. Rano spotykam przed wejściem rodzinę, która wędruje z plecakami w tym samym kierunku co ja. Szlak wyprowadza wygodną polną drogą ponad wieś. wkracza w las, by po niewielkim podejściu wspiąć się na grzbiet. Tym grzbietem wędruję przez kilka godzin, niestety cały czas poruszając się w lesie. Podejścia na tym odcinku są bardzo niewielkie, dopiero przed samą Tokarnią szlak wznosi się nieco do góry. Szczyt Tokarni wypada niemal w połowie dnia i zapewnia ładne widoki, co powoduje, że jest świetnym miejscem na popas. Ze szczytu szlak sprowadza dość stromo przez łąki w dolinę kolejnej nieistniejącej wsi Przybyszów.
Upał zaczyna dawać się we znaki, dodatkowo okazuje się, że niedoszacowałem trochę ilości wody na tak długą trasę. Z Przybyszowa profil trasy jest niemal powtórką z części dopołudniowej – podejście łąkami w stronę grzbietu, potem spacer zboczami Kamienia, a na koniec znów łąki i podejście na Wahałowski Wierch. W dół już niemal biegnę, wiedziony wizją zimnej Coca-Coli 😀 Na noc zatrzymuję się w gościnnym schronisku PTTK.
Dzień 10 – 10 lipca 2013 r.
Powrót
Niestety kontuzja ścięgna Achillesa okazała się bardziej dokuczliwa niż myślałem. Przejście odcinka od schroniska do stacji kolejowej w Komańczy wiązało się z takim bólem, że zmuszony byłem skierować się zamiast w stronę Bieszczad na przystanek PKS, z którego wyruszyłem w stronę domu. Najpierw leniwy PKS, który z powodu remontów do Sanoka jedzie ponad dwie godziny. Powoduje to, że jedynie bieg pozwala mi w Sanoku złapać Regio Bus, który już bezpośrednio zabiera mnie do Katowic.