27/28 czerwca 2015 r. Theth – Gjelaj – Rragami
Po kolejnej zimnej nocy zbieramy się powoli. Dzisiaj w planach mamy zakupy, i zorientowanie się w lokalnych szlakach, które prowadzą na najwyższy szczyt – Maję Jezerce. Mijamy stado owiec i kilka owczarków, które zmierzają w stronę przełęczy, i schodzimy do Theth.
Pierwsze odkrycie… tutaj nic nie ma! Podczas przygotowań do wyjazdu jakoś umknęła nam informacja, że w tej wiosce jednak nie znajdziemy typowego sklepu, poczty itp. itd… Cała wieś składa się z kilkunastu pensjonatów, budynku (chyba) zarządu parku narodowego, i prywatnych zabudowań. Po rekonesansie znajdujemy guesthouse, w którym jest możliwość zakupienia chleba.
Znajdujemy tam również mapę, z której wynika, iż od południowej strony… na Maję Jezerces wiedzie szlak przez przełęcz Qafa e Pejes, na której byliśmy wczoraj! Nitką naszej nadziei jest cienka kreska na mapie, prowadząca od kolejnej przełęczy na naszej trasie. Po zakupach zatrzymujemy się jeszcze na kawę, i na rozsądny obiad w innym pensjonacie, mimo, że jest dopiero południe. Przy okazji spotykamy grupę Polaków, którzy dotarli tutaj samochodem. Dojazd do Theth jest utrudniony. Jadąc ze Szkodry droga wiedzie przez wysoką przełęcz, i jest częściowo bez asfaltu. My za to kierujemy się teraz w drugą stronę, na przełęcz Valbones, i te same 1000 metrów, które pokonaliśmy w dół wczoraj musimy teraz pokonać ponownie w górę!
Podchodzimy mocno w górę, najpierw szeroką droga jezdną, a po minięciu ostatnich zabudowań sypką ścieżką. Przy okazji mijamy kilkoro turystów, w tym m.in jednego Brazylijczyka! Ścieżka wkracza w las, i po godzinie zatrzymujemy się na odpoczynek, aby zebrać rozciągniętą ekipę znów w jedną całość. Siedzimy w trójkę, czekając na Andrzeja. Po pół godzinie zaczynamy się martwić. Spoglądamy w dół, ale nigdzie nie ma ani śladu naszego towarzysza, nie pomagają też nawoływania, telefon również milczy. Trochę żal nabranej wysokości, ale podejmujemy decyzję, że musimy zejść na dół. Po drodze bawimy się w Szerloków, szukając najbardziej widocznych śladów Andrzejowej obecności, czyli niedopałków. Gdy zeszliśmy do jednej trzeciej wysokości wreszcie odzywa się telefon. Na nasze nieszczęście w czasie rozmowy przez telefon nie jesteśmy w stanie ustalić kto znajduje się w jakim miejscu. Schodzimy więc do charakterystycznego rozejścia szlaków. Tam spotykamy się, i próbujemy poznać przyczyny naszej pomyłki.
Okazuje się, że Andrzej nie zauważył ostrego skrętu szlaku, i poszedł ścieżką idącą prosto. Sęk w tym, że na ścieżce też był szlak, jak to w Albanii bywa… również w kolorze czerwonym! Zanim zorientował się, że coś jest nie tak, minęła niemal godzina. Nikt z reszty ekipy nie wpadł też na pomysł, żeby na zakrętach czekać… A nam minęło na poszukiwaniach całe popołudnie, i niestety zaczęliśmy się orientować, że dzisiaj daleko już nie zajdziemy.
Zapada więc decyzja, że ruszamy do wioski, w której poprowadzony był nieszczęsny szlak, i tam próbujemy znaleźć miejsce pod namiot. Oczywiście miejsce znajdujemy za zgodą gospodarza, między snopkami siana, i gdy tylko rozstawiamy namioty, zaczyna padać deszcz.
Naszym gospodarzem w wiosce Gjelaj tym razem był jedenastolatek, który dzielnie oprowadzał po gospodarstwie, i jako jedyny usiłował mówić w języku angielskim. Naszą sielankę rano przerwał mały zgrzyt, gdy na kurtuazyjne pytanie „to ile się należy” w odpowiedzi uzyskaliśmy kwotę dwa razy większą niż zwykle. Ale że ta dwa razy większa kwota wynosiła jedno euro więcej od osoby, bez większych awantur ruszyliśmy dalej. Najpierw znaną już z wczoraj ścieżką w lesie. Po pewnym czasie szlak z lasu wyprowadza nas na łąki. Pogoda zaczęła się poprawiać, i znów pojawiły się widoki.
Potem znów dłuższą chwilę wędrujemy lasem, który jest dość nieprzyjemny, i w pewnym momencie gdy dochodzimy do jednej z polan, stajemy przed drewnianym barem. Jak się okaże jednym z wielu w albańskiej części gór. Za ladą całkiem niezły wybór napojów, są też ciastka itp. Odpoczywamy więc chwilę i ruszamy dalej. Teraz zaczynają się już powoli znów wysokogórskie widoki. Wąska ścieżka zakosami wprowadza nas w stronę przełączy. Trasa w porównaniu z poprzednimi dniami jest wręcz zatłoczona, gdyż na odcinku kilometra mijamy kilka osób, w tym obywatelki Australii i USA 😉
Sama przełęcz jest wąziutką grzędą rozdzielającą dwie doliny. Po wschodniej stronie widzimy dolinę jakby bliźniaczą podobną do tej, w której położony jest Theth. Z przełęczy w bok odbija cienka ścieżka, co sugeruje, jakby mapa sfotografowana w Theth miała rację, co do kierunku wycieczki na Maję. Jednak szybki rekonesans pokazuje, że ścieżka się urywa po kilkunastu metrach… Postanawiamy więc zejść na nocleg, i tam zastanowić się nad dalszymi planami. Połowa wycieczki zdobywa położony nieco powyżej szczycik, i zaraz ruszamy w dół, idąc równolegle do wysokich skalnych ścian.
Mniej lub bardziej stromymi zakosami dochodzimy do pierwszych zabudowań pierwszej wioski. Czekając na zebranie się w kupie całej ekipy przyciągnęła nas niepozorna tabliczka. Gdy nas przyciągnęła, to doprowadziła do niewielkiego domku z uśmiechniętą gospodynią, dwójką rezolutnych dzieci oraz pojącego się własnego cienia psa. Na dodatek dostaliśmy możliwość zakupienia kilku lokalnych produktów, ciepłą wodę grzejącą się na ogniu i miejsce na łące.