„Hello! How are you? What do you think about Iran?” Jeśli Was gdzieś w Iranie ktoś zagada na ulicy, w metrze, w sklepie czy autobusie to gwarantuję, że właśnie w ten sposób.
Co więcej, wypowiedzą to jednym tempem, bez pauzy, nie dając szansy na odpowiedź. Może ewentualnie „Hello” zostanie zastąpione przez „Hi”. I liczcie się z tym, że gdzieś 1 na 50 osób nie przejdzie obok Was obojętnie, a zagada w ten sposób. Ale czemu się dziwić? Otwarty i serdeczny naród został na 40 lat zamknięty przed obcymi. A przy okazji i tubylcom zamknięto możliwość kontaktu z obcokrajowcami. A przez wieki był to lud, który zarabiał na handlu między Wschodem a Zachodem, a przede wszystkim tworzący jedną z największych kultur starożytnego świata. I oni mają do dziś poczucie tego jak wielkim i ważnym narodem byli. Ale mają też świadomość, że to stracili na lata… Że świat o tym nie pamięta, więc noszą w sobie pewne poczucie krzywdy… A z drugiej strony dokładnie jak my w PRLu są ciekawi nie tylko jak jest „za granicą”, ale co też ci przyjeżdżający z odległego Zachodu o nas myślą. I pewnie mają też pewne swoje kompleksy i są ciekawi co my o tym sądzimy, a może trochę zawstydzeni nawet…
Jednak różnica między współczesnym Iranem, a PRLem jest taka, że nawet po „Solidarności” w latach 80 – tych my byliśmy ewidentnie zastraszeni. I na ulicy, w przestrzeni publicznej, nie mówiliśmy tak otwarcie jak w „czterech ścianach” co sądzimy np. o PZPR czy ZSRR. A Irańczycy? A oni są nieprawdopodobnie szczerzy. W zatłoczonym metrze jeden przez drugiego mówią jak bardzo nienawidzą swojej władzy. I tego, ze ludzie są dobrzy w Iranie. Dodając „nie tacy jak władza”..
Ale zanim wyszliśmy na ulicę obudziliśmy się w… No właśnie! Jak to nazwać? Czytając opinie na couchsurfingu wiedzieliśmy niby czego się spodziewać, ale się nie spodziewaliśmy jednak. Trafiliśmy do jakiegoś alternatywnego, młodzieżowego klubu (znajdującego się w piwnicy) w lepszej dzielnicy Teheranu. W dzień funkcjonował jako miejsce, gdzie można było poczytać wierszy, posłuchać muzyki, obejrzeć film czy posłuchać opowieści kogoś kto wrócił właśnie z Afganistanu. Dodatkową zaś atrakcją była możliwość spotkania z obcokrajowcami. Układ jest prosty: wy śpicie i korzystacie z węzła sanitarnego (szumne określenie) za darmo, a w zamian wy odpowiadacie każdemu na ten sam zestaw pytań. Symbioza prawda? 🙂
Wytrzymaliśmy tam dwie noce, ci ludzie byli sympatyczni, ale…ile byście wytrzymali? Spać na podłodze (przepraszam, na dywanie 😉 ) gdzieś w podziemiach pomiędzy przewijającymi się ciągle innymi grupami ludzi? Miejsce ma naprawdę swój klimat, ale dobre jest na pierwszy nocleg dla studentów. I nie chcemy się zastanawiać nad jego legalnością funkcjonowania 😀 Tak więc jak się tylko „rano” zebraliśmy wyszliśmy rozejrzeć się „na miasto”. Do metra było prawie 1,5 km. Szybko opanowaliśmy sztukę przechodzenia przez ulicę bardzo podobną do tej w krajach arabskich i kaukaskich i udaliśmy się na zwiedzania miasta. Wcześniej jednak ktoś z gospodarzy (ale kto to był?! Do dziś nie jesteśmy pewni…) zaprowadził nas na pocztę i pomógł podpisać umowę na komórkę. Jej treść w farsi podpisywana oprócz tradycyjnej formy długopisem także… odciskiem palca. Zaś poczta znajduje się, a jakże, na pierwszym piętrze jakiejś kamienicy. Oczywiście na dole brak jakiegokolwiek szyldu 😛
Teheran zaintrygował klimatem. Z jednym zastrzeżeniem. Po zwiedzenia kraju i powrocie do Teheranu kilka dni później miasto wydało się jednym z najmniej ciekawych w całych Iranie. I coś w tym jest… Teherańskie zabytki nie powalają na kolana. Pierwszego dnia zatrzymaliśmy się więc w parku i na targu.
Nie byle jakim targu, bo teherański bazar zajmuje wiele hektarów, i można kupić na nim naprawdę wszystko. No i oczywiście oprócz kilku meczetów nie sposób pominąć budynku dawnej ambasady amerykańskiej.
Samo miasto liczy jednak ok. 13 milionów mieszkańców, więc obszar miasta i ilość ludzi w centrum po prostu przytłacza. Nie będziemy więc opisywać całego pobytu w stolicy, ale będąc tam warto wjechać kolejką na Tochal.
Kolejka linowa wjeżdża na ok. 3700 metrów. Jest to jedna z najwyższych i najdłuższych kolejek kabinowych na świecie. I w dodatku bardzo tania. Jak więc nie skorzystać? 😉 Małym problemem jest jak się do niej dostać bo startuje ona z północnych peryferii Teheranu. Ale metro jest śmiesznie tanie. Kosztuje ok. 50 groszy za przejazd (autobus także, tylko powodzenia Wam życzę, jakbyście chcieli wsiąść do odpowiedniego autobusu, jak numery linii są w farsi, a schematów nigdzie nie ma 😛 ), więc wyszliśmy z założenia, że w tak wielkim mieście metro będzie nie tylko najtańsze, ale i najszybsze. Dlatego najlepiej jest dojechać linią nr 1 na ostatni przystanek Tajrish.
Tam warto zjeść jakiś posiłek w jednej z licznych lokalnych knajpek i taksówką wjechać wspólnie pod parking. My przepłaciliśmy płacąc 15 zł. Dla nas wydawało się wówczas tanio, ale wiemy, ze normalne stawki są sporo niższe… Ale taksówkarze to wszędzie osobna kategoria tubylców 😉 I teraz niech Was nie zwiedzie słowo parking. Z parkingu do pierwszej stacji jest jakieś 30 minut marszu asfaltem pod górę. Można skrócić ten czas podjeżdżając meleksem. Ale ilość czekających na przystanku na meleks wskazuje, że czekanie wcale nie musi zająć mniej czasu niż spacer 😉
Jak wszędzie w Iranie, obsługa pilnuje by nie łamać zasady nieumieszczania obcych osób różnej płci w jednej kabinie. Nasza mieszana czwórka ma dla siebie wszystkie 6 miejsc. I dopiero z pokonującej powoli wysokość kolejki widać jak gigantyczną powierzchnię zajmuje Teheran (a raczej nie widać bo smog przysłania krańce miasta).
Styczeń w Teheranie… Jakieś 10 – 15 stopni w ciągu dnia. Niby wiedzieliśmy, że u góry będzie chłodniej, ale jednak warunki nas zaskoczyły. Mróz ok. – 10 – 15 `C i mgła spowodowały, że po 10 minutach wróciliśmy do kolejki. A szkoda, ale było już późno, a do szczytu z ostatniej stacji kolejki jest jeszcze kawałek do przejścia.
Po drodze wysiadamy jeszcze poopalać się w śniegu na jednej z pośrednich stacji. I tam doczepił się do nas… Stojący za nami człowiek zainteresował się naszym przewodnikiem. Poprosił by go obejrzeć… Ostatecznie wylądowaliśmy w „piątkę” w jednym wagoniku i dostaliśmy zaproszenie na nocleg. A że i tak z naszego Khayyam House mieliśmy się wynieść, więc ta propozycja od razu wszystkim z nas przypadła do gustu, ale jest jeszcze kwestia taroofu… Kto był w Iranie ten wie. A kto nie…? Czym jest zatem taroof? W skrócie irańska kultura nakazuje by uprzejmie mówić i czynić różne gesty wobec rozmówcy, które wcale nie są prawdą. Czyli np. niezwykle uprzejmy starszy pan w barze zapraszał nas, by po powrocie do Teheranu przyjechać do jego domku nad jezioro na wypoczynek, jeść owoce i podziwiać ogród. Wszystko pięknie, ale nie podał nam adresu, ani numeru telefonu. Oczywiście wiedzieliśmy wówczas, ze to taroof i uprzejmie dziękowaliśmy i obiecywaliśmy się pojawić. Tylko jak wyczuć kiedy uprzejmość i serdeczność nie jest taroofem? No właśnie jak…? 😀 Ponoć trzykrotnie powtarzana sugestia nie jest już taroofem. Ale my, nieokrzesane, niekulturalne europejskie gbury, po bodaj trzecim zaproszeniu spytaliśmy się wprost czy to nie taroof. No nie… Mało tego – facet mówi, że „ja i moja rodzina będziemy zaszczyceni, jak przyjdziecie do nas w odwiedziny”, ale przecież on nawet nie dzwonił do żony ją uprzedzić… No, ale dobra!
I tak po chwili obcy człowiek wsadził w swój samochód 4 turystów i zawiózł na drugi koniec miasta. Po drodze musiał załatwić kilka spraw, zatrzymał się zatem pod uniwersytetem, zaprosił nas do środka centrum konferencyjnego, a że nie miał co z nami zrobić… zaproponował, abyśmy usiedli na… auli, na której odbywał się akurat wykład o antykoagulantach, oczywiście po persku.
Po załatwieniu spraw wysadził pod apteką, powiedział, że tu pracuje, do metra są 3 km, zostawił numer telefonu, odwiózł na stację metra i… kazał wrócić o 23.00. I co teraz…?! Cudowny, wymarzony nocleg okazał się jednak taroofem. Chcieliśmy już zrezygnować, ale on powtarzał, że mamy przyjechać, a nam po głowie chodziła jedna myśl. A co jak zostaniemy o 23.00 z ręką w nocniku, gdzieś daleko od centrum…? Później okazało się, że pan nie potrafił nam powiedzieć po angielsku, ze teraz musi iść do pracy i może się nami zająć po jej skończeniu. My jednak przezornie zjawiliśmy się godzinę wcześniej, o 22.00. Zostaliśmy więc wprowadzeni… za ladę apteki i staliśmy się atrakcją dzielnicy 😉
Ostatecznie jednak przeszliśmy 200 metrów do domu naszego gospodarza. I jak tylko wysiedliśmy z windy wiedzieliśmy już co nas czeka…
Poznaliśmy irańską gościnność. Po raz pierwszy! Cała rodzina zgromadzona już czekała podekscytowana. Krótkie zapoznanie i momentalnie okazało się, że obcy ludzie otwarcie mówią o tym jak im się żyje, krytykują władzę, ale jednocześnie podkreślają przywiązanie do tradycji i miłość do kraju. I to pomimo tego, że ci Irańczycy byli akurat Turkami 😉 Najpierw zostaliśmy poczęstowani owocami i słodyczami. Oczywiście kobiety przynosiły tace i podchodziły do każdego z nas 🙂 A po godzinie… Na podłogę położono foliowy obrus i wstawiono pyszności. Około północy kończyliśmy jeść z pełnymi brzuchami, a tu nie koniec poczęstunku… 🙂
Reszta wieczoru upłynęła nam na dalszej integracji oraz prezentacji tradycyjnych (choć zakazanych!) tańców przez najmłodszych. Strasznie zmęczeni, bardziej z rozsądku niż chęci (bo wieczór chciało się by trwał wiedząc, że tego co widzimy możemy już nie doświadczyć) zaczęliśmy się zastanawiać jak zasygnalizować, że chcemy się położyć 😉 Ostatecznie gospodarze oddali nam swoje pokoje. Sami rozlokowali się w salonie lub innych pokojach… Oczywiście kanapy w mieszkaniu były, ale jako dekoracja. Ale po takim dniu pełnym wrażeń i dwóch noclegach w Khayyam House na materacu śpi się doskonale 🙂